Gazetka nr 46, czwartek 27 listopada 1997

Gazetka Domu Tańca

c
z
ę
ś
ć
p
i
e
r
w
s
z
a

I. O czarach

Magii nie trzeba odradzać. Zawsze - na jutro i pojutrze - pozostaną fakty dla nauki niepoznawalne. Zawsze pozostanie płaszczyzna sztuki, płaszczyzna doświadczenia sakralnego. Przy całej współczesnej analizie zawsze pozostaje sfera sakralna. Należy tylko rozejrzeć się: ona jest w całej złożoności świata - tego i innego. Zrozummy: nie wszystko odkrywa jeden tylko obszar ludzkiej psychiki. Bo co by nie mówić, to śmierci wszyscy się boją, nikt nie wie dokładnie jaki będzie kolejny etap jego życia.
Znam świetnych uczonych, którzy, gdy dziecku zagraża śmierć, a lekarze bezradnie rozkładają ręce, idą do "dziada", "znachora" i zdają się na jego umiejętności. Nie wnikają nawet, czy to wiedza naukowa, czy coś innego. Po prostu nie mają wyjścia. Jeśli raz się udało, drugi raz człowiek myśli: nie mogę zrozumieć, ale coś w tym jest.
Nie trzeba czekać, aż będzie z nami źle. Zbliżmy się do tej światowej, wiekami kumulującej się wiedzy. Przecież jeden typ myślenia przechodził w kolejny bardzo płynnie - a nawet jeżeli gwałtownie, to i tak rdzeń pozostaje ten sam. I w nas on także jest. Jeśli doświadczymy siebie jako części tego skomplikowanego świata, wtedy okaże się, że magia potrzebna nam jest nie tylko do zrozumienia takich czy innych związków, ale do odrodzenia człowieka jako człowieka, jako części kosmosu, bożego świata, jako żywej istoty, jako części narodu itd. Ostrożni bądźmy wobec nauki. Odkryto jakieś prawo empiryczne, sprawdzono raz, pięć, sto razy - i prawo obowiązuje dla wszystkich przypadków. Potem: raz - zawiodło, dwa - nie działa - co się dzieje? A z praw składa się nauka oparta na doświadczeniach, zmieniają się warunki i doświadczenie bywa inne. Nie trzeba być twardogłowym, wierzyć we wszystkie doświadczenie tak dosłownie. Choćby przykład z geometrii - ile tysiącleci obowiązywała geometria Euklidesa? Chlap! - upadła. Może obowiązuje, ale pod warunkiem, że...
Magia związana była ze znajomością odpowiednich praw, związków: jedno działanie wywołuje drugie. To przecież nauka, system związków (podobieństwa, przynależności etc.) sytuujący człowieka w przyrodzie. Oznacza to, że byle kto nie mógł realizować magii. Mógł to być tylko ktoś znający kompleks praw, zależności. To byli nosiciele wiedzy wybrani przez Boga - elita.
Zajmujemy się zespołami ludowymi - czy cała wieś śpiewa? To postawa marksistowska, że sztukę tworzą masy. Masy nigdy nie tworzyły, zawsze były to indywidualności, fachowcy, znawcy. Z nimi podśpiewywali i słuchacze. Znamy technikę wywożenia ze wsi dwóch - trzech śpiewaków, jednego muzykanta - i wieś przestaje śpiewać na zawsze. Nic nowego nie powstaje. Ludzie pamiętają urywki pieśni, z kimś może mogliby śpiewać ale sami - nic. Zabrakło profesjonalistów. To oni byli pośrednikami między wyższym światem a zwykłym człowiekiem. O nich folkloryści powinni dbać przede wszystkim, bo to oni są depozytariuszami wiedzy i potencjału twórczego.
prof. Ihor Maciejewski
z wypowiedzi podczas dyskusji na sympozjum Fundacji "Muzyka kresów"
Rybaki 14.VII.1992
nagranie i redakcja: Janusz Prusinowski

II. Nasi goście

Kapela Franciszka Grębskiego z Sulejowa

Sulejów, w którym znaleźliśmy się w ostatnią sobotę, to miejsce magiczne. Czas tu się zatrzymał, przestrzeń wywróciła górą na dół a droga kończy się tu i niknie w nadrzecznym mule.
Ruiny zamczyska Kazimierza Wielkiego bieleją na wzgórzu. Do nich przytulone resztki obórki a na murze z wapiennych ciosów przybito gołębnik. Kraina ostów broni dostępu do dostojnej ruiny. Powyżej zamku na owalnym placu spotykali się na pewno przy ognisku woje - wspominając zwycięskie bitwy. Dzisiaj stoi tu tylko stary autobus. Drogi krzyżują się, wznoszą i wiją wśród nadrzecznych pagórków i wałów.
I w takim właśnie miejscu mieszka pan Grębski z rodziną, pędząc życie spokojne i stateczne. Gdy przychodzi czas, sięga po harmonię i wygrywa melodie rozciągłe, płynne jak rzeka, która nieopodal pędzi swój szeroki nurt. Powiślaki, oberki, mazurki a także szczególnie piękne walce i tanga jedne za drugimi wychodzą spod palców muzykanta. Pięknej urody jest harmonia guzikowa, którą zamówił specjalnie we Włoszech jeden z poprzednich właścicieli instrumentu. Pan Grębski dostał harmonię od teścia - jak mówi - wraz z żoną w wianie. I jedna, i druga wierne mu są do grobowej deski.
Razem z bębnistą Zbigniewem Soboniem pan Grębski tworzy kapelę, której barwa stopliwa jest niczym metal. Już od lat słynie w całym regionie kieleckim i zapraszany jest na większe pogrania. W radiu często można posłuchać audycji z muzyką z Sulejowa. Przyjeżdżają nagrywać muzykantów i z Kielc, i Warszawy, czy Lublina, powstała nawet praca magisterska o nich. W Kazimierzu widzieliśmy ostatnio i tańczyliśmy do muzyki Pana Grębskiego w nocy na ulicy - gdy wracał z ogniska na górze zamkowej. Tego roku otrzymał na Festiwalu Srebrną Basztę.
Późnym wieczorem, gdy już melodie grane przez Pana Grębskiego wypełniły po brzegi ciepłą kuchnię, i gdy przysiadłe na kanapie żona wraz z córką zaczęły nucić z harmonią rzewne pieśni - poczuliśmy się w Sulejowie jak w domu.

Katarzyna Andrzejowska

III. Katarzynki i Andrzejki

Dzień św. Katarzyny (25 listopada) i nieco później dzień św. Andrzeja (30 listopada) poświęcone są wróżbom młodzieży, dotyczącym przede wszystkim małżeństwa, przy czym chłopcy wróżą raczej w pierwsze święto, dziewczęta zaś w drugie. Zwyczaje to stare, zapewne pozostające w związku ze starożytnością klasyczną: św. Katarzyna jest patronką dziewic, a św. Andrzej pochodzi od greckiego wyrazu aner, andros, oznaczającego męża. Wróżby są bardzo rozmaite. Można zobaczyć przyszłego małżonka we śnie (pości się też w wilię święta), można go zobaczyć o północy w studni albo też w zwierciadle. Powszechnie leje się wosk na wodę i poszukuje się w powstałych w ten sposób bryłach wosku podobieństwa do jakiejś postaci:

Nalejcie wosku na wodę,
Ujrzycie swoją przygodę -

mówi jedna z postaci komedii Marcina Bielskiego z XVI w.
Dziewczęta wychodzą też w nocy św. Andrzeja przed chatę i nasłuchują, z której strony słychać szczekanie psów, wierząc, że z tej strony i mąż się pojawi. Rozrzuca się też gałki ciasta, oznaczające rozmaite osoby i patrzy się, którą z nich pies najpierw porwie. Wróży się też z przedmiotów przypadkowo znalezionych; na Wileńszczyźnie dziewczęta wybiegają nago przed chatę i chwytają pośpiesznie naręcze drew, wróżąc następnie z tego, czy drwa są do pary czy nie. Wróży się dalej z przedmiotów wyciągniętych z przerębli na lodzie (kawałek skóry oznacza, że mężem będzie szewc, kawał obręczy - że mężem będzie bednarz, itp.). Wróży się też z rzucania trzewikiem, ze świeczek czy igieł puszczanych na wodę; wypisuje się kartki z imionami (dziewcząt czy chłopców) i następnie wyciąga rano jedną z nich, na której znajduje się imię przyszłego małżonka.

fragment książki Jana Stanisława Bystronia Etnografia Polski

Św. Katarzyna pochodzić miała z rodu królewskiego. Obdarzona była niezwykłą inteligencją i zdolnościami. Od najmłodszych lat wiele godzin dziennie spędzała nad książkami. "Niestety -pisze ks. Hozakowski - pogrążona była w ciasnych wierzeniach pogaństwa. Bóg wszakże ją sobie upatrzył na szczególniejszą wybrankę. Powiadają, że w czasie, kiedy zaczęła zapoznawać się z prawdami Chrystusowymi, ukazała się jej Najświętsza Maria Panna z Dzieciątkiem Jezus na ręku. Boża Dziecina miała odwrócić Swą twarzyczkę od Katarzyny, bo niezupełnie jeszcze czysta dla braku uświęcenia przez chrzest św. była. Widzenie dziwne wpłynęło na to, że Katarzyna przyśpieszyła porzucenie bałwochwalstwa znikomego. Przyjęła wkrótce chrzest św., a w nagrodę doznała ponownego widzenia, w którym Jezus zaślubił ją Sobie duchowo pierścieniem włożonym na palec .św. Katarzyny. Niewymowna łaska ta sprawiła, że dziewica cudnej urody zupełnie ofiarowała się służbie Bożej w dozgonnym panieństwie".
Inna legenda opowiada, jak to święta, wezwana do cesarskiego pałacu, podjęła się obrony prawd Chrystusowych wobec pięćdziesięciu pogańskich mędrców, najwybitniejszych uczonych tamtych czasów. Dyskusja trwała długo i przysłuchiwało się jej wielu ludzi. Święta nie załamała się. Wypowiadane przez nią zdania były tak logiczne i celne, że wszystkich pięćdziesięciu mędrców uznało swoje dotychczasowe wierzenia za fałszywe i uwierzyło w Jezusa. Rozwścieczony cesarz kazał przygotować stosy i żywcem spalić owych uczonych. Odtąd jest św. Katarzyna czczona jako patronka filozofów, ludzi nauki, a także uniwersytetów.

Fragment z książki Ewy Ferenc-Szydełkowej Rok kościelny a polskie tradycje


c
z
ę
ś
ć
d
r
u
g
a

To, co było

Pieśni leśne, pieśni polne

Po raz trzeci1, przez dwa kolejne wieczory w Krakowie, w Teatrze Bü ckleina gościła Fundacja Muzyka Kresów z Lublina, organizując tam Festiwal - Muzyka Utracona. Temat tegorocznego spotkania skupił się wokół pieśni leśnych i polnych. Po Archaicznych pieśniach Bałtów i Słowian, ubiegłorocznych, pozostających wciąż żywo w pamięci Kołysankach, przyszedł czas na pieśni wykonywane w otwartej przestrzeni, towarzyszące człowiekowi w jego zmaganiu się z wszechogarniającą przyrodą.
Pieśni leśne, pieśni polne to zarówno pieśni liryczne, wielokrotnie wykonywane w otwartej przestrzeni, jak i pieśni obrzędowe, związane z rokiem kalendarzowym. Dla człowieka żyjącego na wsi, szczególne znaczenie miał ten drugi rodzaj pieśni, skierowanych do ziemi, ponieważ ziemia i to, co miało się z niej zrodzić, decydowało o jego życiu, było przedmiotem jego największej troski. Były one "używane" w konkretnym celu, by kontaktować się z siłami przyrody, mocami, które miały człowiekowi pomóc w codziennych pracach. Ten rodzaj pieśni wykonywany były "na krzyku", i nie tylko było to wymogiem przestrzeni, ale jak powiedział w jednym z wywiadów Jewgienij Jefremow - etnomuzykolog z Kijowa - trzeba było dokrzyczeć się do bogów2. Pieśń była prośbą o deszcz lub pogodę, o dobry plon, miała odgonić złe moce i duchy, a przywołać te, które sprzyjały człowiekowi. Miała już nie tylko obłaskawić ziemię, ale całą tajemniczą przestrzeń w jakiej przyszło jemu żyć. Kiedy mówimy o funkcjach, jakie te pieśni miały do spełnienia, możemy mówić jedynie o czasach przeszłych, odległych. Dzisiaj zarówno maniery wykonawcze takiego śpiewu jak i same pieśni pozostały już tylko w pamięci starych ludzi w niewielu rejonach Europy Środkowo-Wschodniej.
Założeniem organizatorów Festiwalu w Krakowie była chęć zaprezentowania, zaświadczenia, że takie pieśni jeszcze istnieją, i że pomimo zmiany przestrzeni (zamiast pól i lasów - sala Teatru Bü ckleina) i zmiany adresata (zamiast ziemi, żywiołów - publiczność), można przybliżyć się do takiego rodzaju dźwięku.
Każdego wieczora odbywały się dwa koncerty. Pierwszego dnia śpiewały, znane dobrze w Domu Tańca chociażby z koncertów wielkopostnych, zespoły śpiewacze z Bandyś i z Długiego (zarówno mężczyźni jak i kobiety) oraz grupa z Białorusi ze wsi Reczyce. O archaicznym sposobie śpiewania Kurpiów myślę, że w tym miejscu nie muszę pisać. Śpiewacy prezentowali przede wszystkim pieśni liryczne, i zapewne wszystkich zachwyciła barwa głosów i sam sposób śpiewania. Tego wieczoru mogliśmy też usłyszeć pieśni obrzędowe i liryczne z Polesia, należącego do Białorusi. Na terenach położonych na wschód od Polski zdecydowanie lepiej zachowały się w pamięci, pieśni towarzyszące obrzędom roku kalendarzowego. Śpiewane są one do dnia dzisiejszego, choć nie pełnią już magiczno-obrzędowej funkcji. Na Białorusi do grupy tej należą pieśni związane z przyzywaniem wiosny, pieśni "zakliczanki" (w których dziewczyny zwracały się do słońca i Boga o dobre urodzaje i zbiory), pieśni Juri (pieśni o rosę), pieśni kupalne, pieśni żniwne i związane ze zbiorem innych zbóż i roślin.
Drugi dzień prezentacji rozpoczęła grupa Verdingis z Wilna. Tu mogliśmy zobaczyć i usłyszeć jak młodzi ludzie z miasta, rekonstruują tradycję swoich przodków, od lat zajmując się litewskim śpiewem i litewską muzyką ludową. Zaśpiewali pieśni, które wiązały się z zimowym i wiosenno-letnim cyklem kalendarzowym: pieśni lalowników (od ref. pieśni "Ej, lalo!" - wykonywanych przez mężczyzn podczas Wielkanocy), pieśni na huśtawkę (wierzono, że od wysokości huśtania zależy pomyślność zbiorów), pieśni na obchodzenie pól, na św. Jura, na noc kupałową, pieśni związane z pracami polnymi jak sianokosy, pieśni żniwne i związane ze zbieraniem innych plonów. Patrząc na zespół, można było zauważyć, że wykonywanie tych pieśni niesie z sobą dużo radości i tą radością, z samego śpiewania, pragnęli się oni z nami, słuchaczami podzielić. Tego dnia wystąpił również zespół z Ukrainy ze wsi Zbrańki, prezentujący pieśni z Polesia Środkowego. Śpiew tej grupy zasługuje na szczególną uwagę. Zgodnie ze słowami J. Jefremowa, iż pomimo tego, że zespół występował nie raz na różnych scenach "na szczęście nie odbiło się to na manierze wykonawczej, co nierzadko zdarza się wiejskim zespołom podobnego typu, które porwane raz i drugi w "wir" festiwalowo-koncertowy, dosłownie w oczach przeobrażają się w pseudoludowe show-zespoły, prezentujące uproszczony repertuar - obliczony na niewybrednego słuchacza - repertuar z rekwizytami w postaci kołowrotków, pierogów, szarawarów i bajanów"3. Prostota, naturalność przemawiała w postawach kobiet, ich oczach, głosach. Pieśniami mówiły nie o jakimś odległym świecie, ale swoim własnym, ich bezpośrednio dotyczącym. Mówiły o swoim trudzie, bólu, pracy, radości. Obok pieśni lirycznych, które przejęły częściowo manierę pieśni obrzędowych, zaprezentowały te, które wiążą się z obrzędami kalendarzowymi: wiośnianki, pieśni świętojańskie, pieśni na św. Piotra, pieśni żniwne. "W sposobie ich wykonania przechowały się cechy wskazujące na ich magiczne przeznaczenie w przeszłości: maksymalnie głośne brzmienie w wysokim rejestrze, deklamacyjno-recytatywny charakter każdej linii melodycznej, tendencja głosów w zespole do unisono, które w końcu każdej strofki ciągnie się bardzo długo i kończy rytualnym delikatnym okrzykiem -pohukiwaniem"4. Każda z kobiet śpiewała swoim naturalnym głosem, każdy głos był inny, mówił o indywidualnym doświadczeniu śpiewającego, i ta indywidualność nie została utracona przy wspólnym śpiewie, który przez to nabierał jeszcze silniejszego wyrazu, jak mówił Jan Bernad, był on jak monolit, skała. Słuchając tego ostatniego zespołu, można było sobie wyobrazić jakie znaczenie miały kiedyś tego rodzaju pieśni, jaka była moc ich oddziaływania.

Festiwal Muzyka Utracona ma tą wartość, iż pomimo posługiwania się nazwami Festiwal, koncert, chodzi w nim o coś najprostszego i najważniejszego, co podczas wielu festiwali zostaje zagubione, o możliwość usłyszenia. Tu najważniejsza rzeczywiście jest pieśń i muzyka, na nich skupiona jest cała uwaga. Temu służy zarówno każdorazowy wybór tematu, dobór wykonawców, wprowadzenie komentarza umożliwiającego zrozumienie miejsca i roli danej pieśni, a także atmosfera spotkania.

Osobnym zagadnieniem, wartym choć chwili refleksji, są organizowane w ramach Festiwalu - Noce Tańca, spotkania dla tych, którzy chcą z sobą chwilę dłużej pozostać, chcą potańczyć i posłuchać muzyki ludowej. Pierwszej nocy, przy kapeli zespołu "Kyczera", królowały tańce łemkowskie. Drugiego dnia, litewskie tańce prowadził zespół Verdingis. Duża liczba osób chętnych do tańca przekraczała możliwości pomieszczenia wszystkich na parkiecie Teatru Bü ckleina. Pierwszego wieczoru, prowadzący i uczące tańce łemkowskie Jerzy Starzyński, doskonale radził sobie z tłumem chętnych. Drugiej nocy subtelność tańców litewskich została zagłuszona jeszcze większą ilością przybyłych, zwłaszcza młodych ludzi, którzy po prostu chcieli się bawić, niekoniecznie przy litewskiej muzyce. Z jednej strony ten fakt napawa optymizmem, że tylu ludzi w mieście garnie się do tańca ludowego i chce (tak jak było to pierwszej nocy) słuchać innych, i w konkretnym tańcu odnajdywać radość zabawy, z drugiej strony, widać jak wielki trud musi być włożony, by być słuchanym i, że taniec ludowy nie jest jednak dla wszystkich.


1 Pierwszy Festiwal Muzyka Utracona odbył się w październiku 1995 roku i zatytułowany był Archaiczne pieśni Bałtów i Słowian, drugi pt. Kołysanki odbył się w listopadzie 1996 roku.

2Wywiad z Jewgienijem Jefremowem, Dokrzyczeć się do Bogów, "Rzeczpospolita" nr 188/1992.

3Program Festiwalu .

4Ibidem.

  • Beata Wilgosiewicz
  • VII Kalotaszegi Tanc Tabor

    Impresje z pobytu na warsztatach węgierskiego Domu Tańca w Kalotaszentkiraly (Sincraiu), Siedmiogród

    Kiedy dotarła do mnie wieść, że szykuje się wyjazd na warsztaty taneczne do Siedmiogrodu, ucieszyłem się. Radość moja wzrosła tym bardziej, iż miały się one odbywać w tych rejonach Siedmiogrodu, które podczas zeszłorocznych występów grup tanecznych BOGANCS i ZURBOLO z Kolozsvaru (Kluż) urzekły mnie swym folklorem.

    Moją kwaterę stanowił przepiękny pokój, cały urządzony w tradycyjnym ludowym stylu: plecione chodniki, proste meble z ciemnego drzewa, pierzyny, poduchy, haftowane serwety i narzuty, malowana porcelana. Każdy dom we wsi posiadał przynajmniej jeden taki pokój, a zazwyczaj cały był jak ze skansenu. Wiele chat wybudowano jeszcze na początku XX wieku, a późniejsze nie odbiegały wyglądem i wystrojem od pierwowzorów. Najczęściej spotykane ubarwienie ścian stanowił błękit, zieleń i różne odcienie żółcio - pomarańczu. Dachy były proste, dwuspadowe lub łamane, kryte gontem, dachówką lub blachą. Starannie zdobione podcienie, ganki, furty i bramy wjazdowe przydawały im uroku. W obejściu tradycyjny gospodarski inwentarz, a wokół - pola, łąki, sady i ogrody. Po prostu wieś jak się patrzy. Moja gospodyni zresztą też. Nestorka rodziny, babcia Anusia przywitała mnie ubrana w typowy strój starej kobiety: czarne trzewiki, czarne rajstopy, czarną spódnicę, czarną bluzkę i czarną chustę. Tylko serce złote.

    Warsztaty tańca to co dzień 3 godziny nauki rano, 2 po południu, a wieczorem potańcówka do upadłego. Kursanci dzielili się według kryterium początkujący - zaawansowany na dwie grupy. Grupa zaawansowana trudniejsza, acz bardziej atrakcyjna, zwłaszcza dla panów, ponieważ uczono tam elementów męskich tańców solowych. Tańce te, z grubsza składające się z wywijasów, podskoków, wyskoków, tupania, klaskania i klepania, są przedmiotem podziwu i uznania ze strony innych panów, a zachwyt i uwielbienia ze strony pań. Wszystkie pytane przeze mnie dziewczyny odrzekły, że jest to bardzo kuszące i ekscytujące obserwować popisujących się chłopaków. Wyznania te zwiększyły moją motywację do nauki, aczkolwiek wykazać dane mi było się w tańcach parowych.

    Zrządzeniem losu znalazłem się bowiem w grupie początkującej. Dowodził nią Peter Levai, co do którego powiedzenie "uczy i bawi" było po stokroć trafione. Człowiek ten łączył w sobie talent taneczno - dydaktyczny i aktorsko - komediowy, oprócz więc kroków i figur nie skąpił nam żartów i dowcipów, opowiadając zabawne historie i w ujmujący sposób parodiując nasze pocieszne podrygi. Frajdę oczywiście sprawiał też sam taniec, zwłaszcza, że Peter nie szczędził nam zmian w parach. Tym sposobem w ciągu kilku dni obtańczyłem więcej dziewczyn niż przez cały ubiegły rok. Na dodatek wielce urodziwych.

    Komu było mało, szedł wieczorem do domu tańca na zabawę. Około 21-ej zasiadała kapela w składzie skrzypce, altówka, basy, i lud ruszał w tany. Tańczył kto potrafił, chciał lub nie miał kompleksów. Kto nie tańczył, ten patrzył i słuchał, gdyż tańce okrutnie piękne a muzyka cudowna. A jak jeszcze za smyczek chwycił Netti, ponoć ostatni żyjący wielki primasz regionu, doznania osiągały szczyt. Zresztą taniec i muzyka Węgrów nieodłącznie idą w parze (a raczej w tercecie) ze śpiewem. Piosenek z okolicznych wiosek można było uczyć się po zajęciach tanecznych, kto jednak języka nie znał, ten mógł co najwyżej pod nosem melodię zanucić.

    Węgrzy, bez względu na to, czy piją dużo czy mało, w zasadzie nie upijają się, burd nie wszczynają, a wydobytą z alkoholu energię inwestują w muzykę i śpiew. Ta cenna właściwość mogła znaleźć ujście tego właśnie lata, kiedy to fetowano 20-lecie ruchu Domu Tańca w Siedmiogrodzie. Główne uroczystości odbywały się w niedzielę 10 sierpnia w Operze Węgierskiej w Kolozsvarze. Zjechali się tam wszyscy przeszli i obecni animatorzy ruchu, czołowi muzykanci i zespoły taneczne. Koncert trwał prawie 5 godzin, a po nim zabawa do białego rana. Żyć, nie umierać, wspaniałe zwieńczenie całego taboru.

    Adam Radecki

    "Współczesna komunikacja folklorystyczna" to temat konferencji międzynarodowej która odbyła się w Cieszynie, w dniach 19 - 20 listopada. Konferencję przygotował Zakład Folklorystyki Ogólnej i Stosowanej Instytutu Pedagogiki Muzycznej Filii Uniwersytetu Śląskiego w Cieszynie. Poruszano tam m. in. takie tematy jak żywotność folkloru, współczesne sytuacje wykonawcze, białoruska pieśń obrzędowa, słowacka muzyka ludowa, szkoła i folklor dziecięcy, kapele cieszyńskie. Udział wzięli naukowcy prof. A. Kopoczek, prof. B. Linette, prof. J. Ługowska, dr P. Dahlig, prof. K. Wrocławski, dr D. Czubala oraz naukowcy z Sofii i Nitry (Słowacja).

    c
    z
    ę
    ś
    ć
    t
    r
    z
    e
    c
    i
    a

    Rzecz o graniu

    Jak wiecie, lubię sobie od czasu do czasu pograć na skrzypcach, zdejmuję je ze ściany, siadam koło okna, nacieram smyczek kalafonią i, patrząc na skaczącego z gałązki na gałązkę wróbla, próbuję grać. Nie jest to granie weselne ani festynowe. Takie sobie rzępolenie bez ładu i bez składu. Często nie przypomina ono melodii ani pieśni granych i śpiewanych w naszej wsi i okolicy. [...]

    Ludzie [...] uciekają też od mojego grania, obchodzą z daleka mój dom albo rzucają kamieniami i bryłami w okna. Czasem nasyłają dzieci, które tańczą na moim podwórku i śpiewają ułożoną naprędce przyśpiewkę:

    Stary Jakub grajek,
    ten od kurzych jajek,
    jajka tak pogłuchły,
    że z nich zamiast piskląt
    zrodziły się muchy. [...]

    Przeto, gdybym był człowiekiem rozsądnym, wyrachowanym, szanującym siebie i swoją rodzinę nie powinienem brać skrzypiec do rąk. Raczej powinienem uciekać przed nimi jak przed morową zarazą [...]

    Nie mogłem jednak zrezygnować w żaden sposób z grania. Ręce moje same wyciągały się do skrzypiec. [...] Wystarczyło, że wchodziłem do izby i zobaczyłem skrzypce wiszące na ścianie, a traciłem rozum. Brałem je do rąk i grałem, póki mi palce nie ścierpły na strunach, łokcie od smyczka nie zgrubiały, póki sen nie zamknął mi popuchniętych powiek. [...]

    Ta moja namiętność do skrzypiec sprawiła, że mój dom rokrocznie odwiedzały wszystkie kapele cygańskie i żydowskie, wędrujące z zza lasu do wsi zadunajeckich, żeby tam grać na weselach i festynach. Prymiści tych kapel chcieli odkupić za grosz znaczny moje skrzypce. Kilka razy prawie już dobijałem targu, ale wystarczyło, że któryś z prymistów wziął moje skrzypce do ręki i zagrał, a wyrywałem mu je spod brody, wynosiłem do komory i zagrzebywałem w sąsieku pełnym zboża. Inna rzecz, że skrzypce, prawie głuche przy mnie, śpiewały jak oszalałe majowe słowiki w rękach cygańskich i żydowskich prymistów. Marzyło mi się wówczas chociaż jedno takie granie. nic też dziwnego, że po odejściu kapel rzępoliłem na skrzypcach całymi godzinami.

    Gdy mi się zachciewało grania, wychodziłem nad rzekę, do lasu, w łąki lub zaszywałem się za wsią w zboża. Tam rzadko się zdarzało, żeby mnie ktoś słyszał, A jeśli nawet słyszał, nie śmiał rzucić we mnie kamieniem i cięższym od niego przekleństwem. Na odludziu postanowiłem za wszelką cenę, choćbym miał sobie ugrać ręce po łokcie, choćbym rok nie mógł ruszyć szyją, że będę grał jak żydowscy i cygańscy prymiści. Marzyłem, że nagle której niedzieli wyjdę wprost ze zboża, i na festynie, kiedy kapela odpoczywa pod wierzbami popijając piwo, zacznę grać i ludzie zamiast uciekać, zakrzykną radośnie i ruszą parami do polki.

    Zacząłem się bać mojego rzępolenia. Mieli przecież rację ludzie starzy, przestrzegając młodzików przed takim jak moje zapamiętaniem, zacietrzewieniem, zawziętością bezrozumną. Wcześniej czy później ten bezrozumny upór rzucał się na mózg. A ja w tych polach czułem czasem, że moje skrzypce wyjadają mi rozsądek, moją jasność widzenia świata ludzkiego i zwierzęcego. Ale nawet wtedy bardziej niż zbawienia dusznego, olejów świętych pragnąłem grania podobnego do cygańskiego i żydowskiego.

    Nigdy się tak grać nie nauczyłem. Może nawet nie dlatego, że wszystko, co dźwięczne w naszym świecie było dla mnie pociągnięte pokostem i woskiem. Teraz dopiero zrozumiałem, dlaczego nie potrafiłem zagrać ani jednej piosenki tak, żeby przy niej zechciał zatańczyć choćby dziad proszalny. Po prostu ja chciałem grać i pysznić się graniem. A takie granie nie zda się ani trawie na sen, ani psu na wiercenie się po budzie, ani człowiekowi na odpoczynek po żniwie.

    fragment z książki Tadeusza Nowaka Półbaśnie
    c
    z
    ę
    ś
    ć
    c
    z
    w
    a
    r
    t
    a

    I. Lista dyskusyjna

    E-List E-Otwarty do Biuletynu Domu Tańca "Korzenie" (zwanego dalej Biu.).

    zamieszczony 14.11.97 w Internetowym Biuletynie Muzycznym Muzykant.

    Jak wspominałem, po wielomiesięcznej przerwie wznowił swój byt Biuletyn Domu Tańca "Korzenie", a w Nim znalazła się wzmianka o liście dyskusyjnej Muzykant. [...] W związku z tym, poczuwam się do konieczności złożenia e-oświadczenia:

    Część Pierwsza

    "Biuletynie, Ciebie Lista Nasza wyczekiwała, jak..." pisał Adam Mickiewicz w "Panu Tadeuszu" w najsłynniejszym w literaturze polskiej opisie koncertu muzyka ludowego (zresztą zaraz po "cymbalistów było wielu", czyli nie jest przypadkiem zbieżność z np. była prezeska SDT i w ogóle tematyka Biu.) ;-), gdyż byłeś tu wzmiankowany wielokrotnie, od tekstu zaproszenia na listę i listu powitalnego poczynając Jako stały czytelnik "K." od początku i publicysta (zdążyłem dotąd zamieścić tylko 1 recenzje koncertu;-( , bo Biu. akurat przestał się ukazywać) cieszę się szczególnie, że znowu fizycznie jesteś i że to właśnie na Twoich stronach pojawiła się pierwsza w papierowej prasie wzmianka o Internetowym Biuletynie Muzycznym "Muzykant", którego tematyka jest muzykowanie ludowopodobne w Polsce i okolicy, co zawiera w sobie m.in. tematykę Biu.

    Radość ta jest tym bardziej uzasadniona, że jedna z intencji powołania Naszej Listy Dyskusyjnej, jak to widać w mojej korespondencji z byłym sekretarzem SDT Antonim Beksiakiem, cytowanej na Muzykancie na początku czerwca (czyli jest w logu), była Jej współpraca z Biu. i wszystkimi innymi pismami i innymi środkami masowego przekazu o, szeroko pojmowanych, podobnych zainteresowaniach, podejściu do muzyki i duchu, a w szczególności m.in.: zdobywanie dla Biu. Informacji i artykułów do druku; udostępnianie nowym, zwłaszcza oddalonym fizycznie, czytelnikom i poddawanie pod dyskusje zawartości Biu.; poszukiwanie lub też inicjowanie podobnych inicjatyw jak DT i Biu., wymiana doświadczeń z Nimi i nawiązywanie rożnych form współpracy; poszukiwanie mużyków ludowych i innych osób, które nie znają DT, a mogłyby się przyłączyć kiedyś do Naszej zabawy i innych działań SDT. W obliczu powyższego, jako administrator Muzykanta i prywatnie, dziękuje za życzliwą wzmiankę o Muzykancie, gratuluje Biu. odwieszenia i pisania o ciekawych sprawach, oraz życzę Biu. Dalszych sukcesów , w tym satysfakcji z udziału w I.B.M. "Muzykant" i kontaktów z Jego Listowiczami. W szczególności, mogłoby temu służyć udostępnienie poszczególnych numerów Biu., także archiwalnych, w całości na stronach www lub jako zakodowanych plików tekstowych w Filelist Muzykanta, do czego ponownie zachęcam

    Część Druga

    Ponieważ większość stałych czytelników Biu., jak się przekonałem w DT, nie jest zorientowana w sposobie działania internetowych list dyskusyjnych, uprzejmie prośże o sprostowanie w Biu., zgodnie z prawem prasowym;-) , kilku istotnych nieścisłości, jakie wkradły się w cytowany komunikat o Muzykancie:

    1) Na liście nie "można się zapoznać z opiniami", bo mechanizm listy ich sam nie wygeneruje, lecz napisać je i wysłać na listę musza ludzie; Muzykant nie ma zatwierdzającego teksty do rozpowszechniania redaktora naczelnego (inaczej niz. pisma papierowe, listy dystrybucyjne i niektóre moderowane listy dyskusyjne), Jego istota techniczna jest interaktywność (pisze się "na Muzykanta", a nie "do"), więc właściwsza informacja dla początkujących internautów byłoby, ze na tym e-forum "można wyrażać, wymieniać, przedstawiać i się zapoznawać z informacjami i opiniami", choć, oczywiście, lista jest dla ludzi, a nie odwrotnie, nie wymusza korespondowania, lecz je umożliwia, nikt nie ma obowiązku pisać i może poprzestać na czytaniu tych, co zechcą pisać, ale wtedy, oczywiście, na przez nich wybrane tematy. ;

    2) Na liście nie "można się zapoznać głownie z opiniami o muzyce folkowej, a sporadycznie pojawiają się pojedyncze glosy o muzyce ludowej", lecz, jeśli już, to "dotąd można było" itd., bo nie wynika to z jakiegoś zawężania tematyki listy do muzyki folkowej i wyrzucania poza nawias muzykowania ludowopodobnego muzyki ludowej, zwłaszcza w wydaniu KDT i Gości DT, lecz z zainteresowań najbardziej aktywnych Muzykantów, które to z kolei są pochodną obecnego zainteresowania muzyka ludowa w ogóle, te zaś często wynika ze stanu wiedzy o niej i możliwości kontaktów z nią Nic nie stoi na przeszkodzie, by miłośnicy muzyki ludowej pisali o niej na Muzykanta więcej, aktywnie zapraszali na Muzykanta znajomych o podobnych upodobaniach, na bieżąco informowali o swoich i znanych sobie działaniach związanych z muzyką ludową, podejmowali i inicjowali takie działania za pośrednictwem Muzykanta i, m.in. tą drogą, skutecznie zachęcali do niej innych, a proporcje się zmienia. Skądinąd, warto by uściślić, co Biu. rozumie jako ludowe i folkowe. W tym miejscu, pozwolę sobie zauważyć, ze np. z ludowa piosenka kurpiowska "Zasnął Janek", której tekst wydrukowany został właśnie w Biu., zetknąłem się pierwotnie poprzez folkowa Marię Krupowies (jako "Drzemał Jasiek" - XIX-wieczny polski przekład pieśni ukraińskiej, popularny na Litwie), a np. z ludowa piosenka "Tam pod ganeckiem", której tekst jest na stronie www DT, za sprawa folkowej "Werchowyny", wiec takie podziały są MSZ bardzo umowne, nie należy sobie przeciwstawiać tych rodzajów muzyki i, z definicji, każdy tekst o muzyce folkowej jest zarazem nawiązaniem do muzyki ludowej.

    3) Na liście nie "pojawiały się sporadycznie pojedyncze glosy {lub raczej teksty} o muzyce ludowej", lecz bardzo wiele, jakkolwiek niekoniecznie o muzyce z obszarów i grup należących do ścisłych zainteresowań DT oraz nie zawsze wprost - zachęcam do uważnego przejrzenia logów od początku

    Część Trzecia - prywatna

    Moja Specjalna Tajna Agentka, która dotarła na końcówkę obwieszczanej w Biu. "Muzyki Utraconej" w Krakowie, wytropiła tam grupę Emisariuszy warszawskiego DT. O ile dobrze zrozumiałem Jej raport, był tam też m.in. niezapowiadany Teatr "Dzierkalo" z Kijowa. Może zanim relacja z całości trafi 20 listopada do Biu. i Jego kręgu czytelników, zawężonego ciągle jeszcze wielkością nakładu i zasięgiem dystrybucji papierowego pisma, to mogliby się z nią już zapoznać Muzykanci, w tym Ci często ciągle jeszcze niemający dostępu do Biu, a Nim żywotnie zainteresowani? Dziękuje tez Szanownym Redaktorkom Biu. za przemiły wieczór w DT i polecam się, też pozatekstowo, na przyszłość}

    Gdy w systemie real audio & video będą interaktywnie transmitowane na żywo w Internecie spotkania DT, to to dopiero będzie triumf{!} kultury dawnej wsi polskiej, ale na razie moje oczekiwania wobec Biu. są skromniejsze. Dziękuję za e-uwagę. E-Uklony,

    Administrator Listy Dyskusyjnej Muzykant
    KAROL "KAROL" EJGENBERG

    Od Redakcji:

    Bardzo cieszymy się, że na liście dyskusyjnej Muzykant znalazł się tak obszerny tekst, bogaty w wiele cennych uwag o biuletynie Korzenie (obecnie z powrotem "Gazetki Korzenie"). "Interaktywność" działania listy dyskusyjnej i brak jakiejkolwiek kontroli napływu dużej ilości tekstów nierzadko o wartości bardzo mierniej jest niestety zdaniem redakcji główną przeszkodą w uczciwym zapoznaniu się z tekstami bardziej cennymi.

    Jeśli chodzi o tekst pieśni "Zasnął Janek ma murawie" to jej źródłem jest nagranie śpiewaczek ze wsi Marianów koło Kozienic, które przeprowadziłam podczas letnich poszukiwań terenowych. Ciekawą kwestią jest pochodzenie pierwszej części tekstu - prawdopodobnie stworzonego współcześnie i zawierającego cechy folkloru miejskiego.

    W Internecie Dom Tańca zamierza się pojawić w najbliższym czasie w obszerniejszej formule, zamieszczając m.in. przykłady (sample) dźwiękowe pieśni wraz z ich tekstami. Planujemy także stworzyć bazę danych o nagraniach ze spotkań Domu Tańca, Remontu, a w przyszłości także o innych nagraniach polskiej muzyki ludowej. Mam także nadzieję, że wkrótce internauci będą mogli zapoznać się z archiwum Gazetki Korzenie.

    Koncepcje współpracy Muzykanta i Korzeni uważam za bardzo ciekawe, choć słyszę o nich po raz pierwszy. Na razie jednak nie zauważyłam w Muzykancie informacji o muzykantach ludowych, z których Korzenie mogłyby skorzystać.

    Katarzyna Andrzejowska

    II. To, co jest

    Zatańczyć czardasza

    Od dwóch tygodni w sobotnie popołudnia w Instytucie Węgierskim przy Marszałkowskiej można nauczyć się czardasza jak i innych węgierskich tańców. Naukę prowadzi Robert Lakatos, który gościł dwa lata temu w Domu Tańca z Zespołem "Bogáncs" z Kolosvaru. Robert, który pochodzi z Siedmiogrodu, doskonale zna tańce węgierskie tego regionu, sam wielokrotnie uczestniczył w różnego typu warsztatach tanecznych, w spotkaniach węgierskich Domów Tańca. Do tej pory "wtajemniczył" nas w arkana czardasza z Széku, poznaliśmy także pierwsze kroki czardasza z Gyimes. Na zakończenie każdego wieczoru mogliśmy wspólnie zatańczyć mołdawskie tańce korowodowe, a mężczyźni mogli próbować zawiłej techniki tańców męskich.

    Nie wiem do jakiego stopnia uda nam się przyswoić te niełatwe dla nas tańce, co jednak najważniejsze - dla tych co po prostu lubią taniec - tu można potańczyć i z tego czerpać radość. Mamy też nadzieję, że raz na jakiś czas uda się zaprosić do Instytutu Węgierskiego muzykantów z Węgier lub Siedmiogrodu, by przy żywej muzyce poznać lepiej ducha tych tańców i tej muzyki.

    Wszystkich chętnych zapraszamy do Węgierskiego Ośrodka Kultury w każdą sobotę na godzinę 18.00, dodam, iż z tego co mi jest wiadome, nauka tańców węgierskich ma również odbywać się w Adwencie.

    Beata Wilgosiewicz

    III. ... i co będzie

    Konkurs trombit - rozpocznie się 7 grudnia o godz. 10.00 w Ciechanowcu. Wyjazd organizuje Piotr Piszczatowski
    Spotkania śpiewacze: żeńskie w środy (kontakt Katarzyna Andrzejowska , męskie - w czwartki od godz.18.00 (Kontakt Paweł Biało).


    Gazetka "Korzenie" wydawana przez Stowarzyszenie "Dom Tańca"
    domtanca@domtanca.art.pl

    Redaktor naczelny: Katarzyna Andrzejowska
    współredakcja: Katarzyna Dąbek

    Logo Gazetki: Waldemar Umiastowski





    Artykuł pochodzi ze strony Dom Tanca
    http://www.domtanca.art.pl

    Adres tego artykułu to:
    http://www.domtanca.art.pl/modules.php?name=Sections&op=viewarticle&artid=53