Gazetka 29, czwartek 31 października 1996
Gazetka Domu Tańca z
Korzeniami
C
|
z
|
ę
|
ś
|
ć
|
|
p
|
i
|
e
|
r
|
w
|
s
|
z
|
a
|
I. Wprowadzenie
Gazetka dzisiejsza przybrała
podwójne rozmiary za sprawą ogromnego poruszenia pośród nas płytą i akcją
promocyjną w mediach Grzegorza Ciechowskiego. Staraliśmy się zamieścić
równowazną ilośc wypowiedzi za i przeciw. I oczywiście zapraszamy do wypowiedzenia
swojego zdania na ten temat. Zostało także odkryte bogate źródło wywiadów
przeprowadzonych przez naszych znajomych (głównie etnografów) na wschodnich
terenach Polski i Białorusi. Całość z gazetką tworzą także teksty pieśni,
których uczyć się będziemy na wspólnych spotkaniach.
II.
Dziś, jutro, pojutrze ...
-
Dzisiaj spotkanie z muzyką Kapeli Domu Tańca
i ze śpiewem mam nadzieję wszystkich przybyłych na ulicę Jezuicką. Teksty
pieśni, których zamierzamy nauczyć się śpiewać, podane są na ostatnich
stronach dzisiejszej gazetki.
-
Za tydzień, 7 już dnia listopada zawita do
Domu Tańca kapela Stanisława Góry i Gzika z Krzemienia koło Janowa Lubelskiego.
-
Prawdopodobnie w każdy piątek odbywać się
zaczną spotkania dziewczęce wypełnione śpiewem (i darciem pierza). Wskazówek
co do śpiewania będzie udzielała Agata Harz. Gościny udzieli pewien strych,
znajdujący się nieopodal Starego Miata. Zainteresowane prosimy o porozumienie
się z Kasią Leżeńską lub z Kasią Andrzejowską.
-
W radiowym Muzycznym Atlasie Polski (program
2 godz. 12.40) w przyszłym tygodniu w poniedziałek Zbigniew Butryn - muzyk
i lutnik (rekontruktor suki biłgorajskiej), Tomasz Kotkowiak - kożlarz
ze Zbąszynka (środa), Wojewódzki Dom Kultury w Lublinie - laureat Nagrody
Kolberga (środa).
-
W Narodowej Filharmonii 7 listopada pani docent
Grażyna Dąbrowska organizuje już 11 koncert z cyklu "Pieśń ojczystej ziemi"
pod tytułem "Karpacka epopeja". Mają wystąpić Górale Czadeccy z Żagania,
Górale "Czarni" Nadpopradcy z Piwnicznej, Górale z Beskidu Śląskiego (Jaworzynka
i Istebna) oraz Górale Żywieccy z Żabnicy.
Spotkania
Domu Tańca
w czwartki od godz. 1800 do 2130
w Warszawie, na Starym Mieście przy ulicy
Jezuickiej 4
w Stołecznym Centrum Edukacji Kulturalnej.
motto: Prawdziwa
cnota krytyk się nie boi
I. Grzegorz z Ciechowa - punkt widzenia
Dyskusja, jaka rozpoczęła
się ostatnio na polu polskiego folkloru, jest z grubsza rzecz biorąc konfrontacją
dwóch sił, które bywają nazywane "współczesną" zaś "konserwatywną" przez
przedstawicieli pierwszej z nich. Nurt pierwszy jest tworem zachodnioeuropejskiego
i amerykańskiego kosmopolityzmu oraz skrajnego pluralizmu. Łączy się on
ze sformułowaniem "muzyka świata" (czy też "muzyka światowa" - z ang. "world
music"). Muzyka świata składa
się z dwóch elementów: po pierwsze muzyki wszelkich kontynentów, narodów
i regionów "globalnej wioski" traktowanej jako materiał dźwiękowy; po drugie
zaś hiper-romantycznego wyniesienia twórcy "world music" na stanowisko
genialnego demiurga, którego akt twórczy przynosi zupełnie nową, wyższą
jakość. Warto tu zauważyć, że ten model twórcy, jakkolwiek związany z pozycją
kompozytora w świecie muzyki poważnej, jest głównie wynikiem kształtu prawa
autorskiego, zgodnie z którym wykonawca utworu otrzymuje drobny ułamek
dochodu jego autora. Stąd zalew twórczości
kompozytorskiej. Wspomnijmy dwie źródłowe wypowiedzi muzyków jazzowych:
"Widzę związki między tymi wszystkimi rodzajami muzyki. Muzyka na całym
świecie jest wzajemnie powiązana (...). Widzę muzykę totalną (...)." (McCoy
Tyner), oraz: "Powoli zaczynamy pojmować,
że coś takiego rzeczywiście istnieje, że możesz to grać: światowa muzyka
(...). Dziś możemy słuchać muzyki całego świata, (...) cała ta muzyka stoi
teraz do naszej dyspozycji (...)." (Roswell Bud, puzonista free-jazzowy).
Nurt opozycyjny charakteryzuje
się odmiennym zupełnie traktowaniem muzyki ludowej; nie jest ona bowiem
dla jego reprezentantów interesującym materiałem muzycznym, a raczej swoistą
metodą osiągania doznań (nazwijmy je - artystycznych) i wzorcem myślenia
o miejscu i sposobie zaistnienia muzyki
w życiu człowieka. Wobec tego drugi nurt traktuje zakorzenienie w pewnej
tradycji muzycznej (która jest częścią spójnej i wyraźnie odrębnej od innych
tradycji kulturalnej) jako nieodzowny warunek osiągnięcia muzycznej dojrzałości
wykonawcy. Innymi słowy, każdy obrzęd szamański czy też transowy potrzebuje
dopełnienia pewnego rytuału, który wprawia uczestników w pożądany stan;
zaś jazz czy blues o tyle "kręci" słuchaczy, o ile jest w nim "swing" czy
"spirit". Wykonawca mając oparcie w
tradycji - w tym, że gra odpowiednio, co jest odczuwane przez słuchaczy
jako "pod nogę" czy może "weselnie", dodaje do muzyki z kolei cząstkę siebie,
swoich cech indywidualnych, swoich czasów, sytuacyj w jakich swe życie
przeżywa. W ten sposób muzyka nie umiera,
zmienia się, a jednocześnie zachowuje ów kamień filozoficzny - kamień mądrości,
który pozwala jej oddziaływać z odwieczną mocą.
"Konserwatyści" zarzucają
"współczesnym", że traktują oni muzykę tradycyjną instrumentalnie, widzą
w niej tylko interesujące barwy, struktury, melodie, rytmy, współczesny
dźwiękowy śmietnik, nie rozumiejąc jej oddziaływania i znaczenia dla ludzi,
którzy ją tworzyli i kultywowali; że biorą się za tę muzykę z pozycji abnegatów
uważając, że mogą ją grać w ogóle jej nie poznawszy
i nie "poczuwszy" (czy to jest do pomyślenia w jazzie? - "You must have
the spirit, man!"); wreszcie że deprecjonują jej samoistną, skończoną wartość,
patrząc z pozycji cywilizowanych, oświeconych "muzyków" (w przeciwieństwie
do wiejskich "muzykantów").
"Współcześni" zaś ripostują,
że "konserwatywni" uciekają od dnia dzisiejszego, nie godzą się na teraźniejsze
funkcjonowanie muzyki (w radiu, w telewizji, na kasecie, w supermakecie,
na poczcie, w sklepie, na przystanku...) - krótko mówiąc, że obrazili się
na cały świat.
Spór ten jest moim zdaniem
sporem o sacrum. Specyficzne sacrum muzyki ludowej jest bowiem takie, że
ofiarowuje bardzo dużo, ale też trzeba - by go doświadczyć - co nieco mu
oddać. Poznanie tej muzyki, zgodzenie się na jej prawdy, to dla współczesnego
człowieka proces żmudny i wymagający wewnętrznych wyrzeczeń; i nijak nie
pasujący do dzisiejszych modeli promocji czy popularyzacji muzyki. Przecież
nie o sacrum w nich chodzi, tylko o blichtr raczej, powierzchowną
atrakcyjność, emocje płytkie... ale szybkie.
Przejdźmy do płyty "Grzegorza
z Ciechowa", tj. Grzegorza Ciechowskiego. W wypowiedzi cytowanej w prasie
malarz i folklorysta Andrzej Bieńkowski mówi o pani Koprzkowej - śpiewaczce:
"Anna zmarła w maju tego roku. Miała 92 lata. Była dla mnie jak przyszywana
babcia. Przed wojną żaden obrzęd w okolicy nie mógł odbyć się bez jej udziału.
Ludzie traktowali ją jak żywy depozyt XIX-wiecznej tradycji. Ciechowski
bez niczyjej wiedzy i zgody wykorzystał głos Koprkowej, naruszając jej
dobra osobiste." Nie sądzę, żeby sprawa
była rozwiązywalna na drodze prawnej na korzyść śpiewaczki, czy śpiewaczek
i muzykantów w ogóle, ewentualnie ich spadkobierców. Nagrania prowadzone
przez państwowe instytucje od czasu drugiej wojny są w zakresie praw autorskich
dość
humorystyczne w stosunku do ludzi, którzy o istnieniu takiego prawa (i
jego niezgodności z przyjętymi wśród nich obyczajami) nie mają zielonego
pojęcia. Problem skupia się zatem raczej na etycznym aspekcie potraktowania
nagrań i związanej z nimi kulturowej
otoczki. Bo w rzeczywistości takie jak u Ciechowskiego zużytkowanie tej
muzyki to siarczysty policzek wymierzony tym starodawnym ludziom przez
młodego "miastowego". Z punktu widzenia, rzecz jasna, kultury tradycyjnej,
zawierającej w sobie nie tylko elementy
rubaszne czy obłapiankowe, co chętnie się podkreśla, ale także warstwę
niezwykle głęboką, poważną i pełną świętości. O ogromnej mocy i wadze.
Czy rzeczywiście Klejnas opowiadał o diable ot tak, dla śmiechu? Zbyt łatwo,
zdaje się, przeoczyć to pytanie. Czy
Grzegorz Ciechowski byłby zadowolony gdyby dwie słynne płyty Republiki
ukazały się na rynku i były szerokiej publiczności znane tylko w wykonaniu
zespołu disco-polo? Czy uważałby to za popularyzację swojej muzyki? Wreszcie:
czy doczekamy się opublikowania przez
kogoś niezłego numeru rapowego (vide Nagły Atak Spawacza) zaczynającego
się od słów "Ojcze nasz, któryś k... jest w niebie..."?
Chciałbym jeszcze odeprzeć
ripostę folkowych neofitów częstokroć mówiących: ale my jesteśmy akceptowani
na wsi, ludzie są zachwyceni tym co robimy, muzykanci cieszą się ze współpracy
z nami. Owszem, cieszą się; ale gdy nabierze się nieco doświadczenia, jak
na dłoni widać jak wielka tragedia stała się udziałem tych ludzi w skutek
inwazji na wieś muzyki zachodniej. Artyści
w pełni sił cieszący się akceptacją i uwielbieniem społeczności wiejskiej
(dodajmy, że zawsze proporcjonalnym do swych umiejętności w muzycznych
czarach, muzykanckiej alchemii) w ciągu kilku, kilkunastu lat zostali zepchnięci
na społeczny margines, gdy nie chcieli
się przystosować do obcych zupełnie, nowoczesnych "wygibasów", w których
nie mogli pokazać swego starodawnego kunsztu w ogrywaniu czy prześpiewywaniu.
W ich sercach jest wiele goryczy, poczucia krzywdy i niedocenienia, które
często chcą zrekompensować sobie występem
w telewizji. A w istocie tesknią do czasów, gdy można było powiedzieć o
publiczności weselnej: "Panie, jak óni się [na muzyce]
znali!"
Tymczasem zajmijmy się jeszcze
innym aspektem kompozycji Grzegorza Ciechowskiego. Płyta jest oparta na
pomyśle dopisania akompaniamentu do głosów śpiewaków tradycyjnych. Jest
to akompaniament opierający się w dużym stopniu na jednym z najbardziej
charakterystycznych osiągnięć zachodniej muzyki pop, tj. rytmie tanecznym,
używanym w gatunkach rap, acid, house,
a genetycznie związanym z amerykańską czarną muzyką funky i soul. Idiom
ten jest niezwykle ciekawy w utworach wielu swoich przedstawicieli. Jest
on jednocześnie zwykłą kliszą używaną przy wszelkiego rodzaju world-beatowych
i międzykulturowych mieszankach. We
wspomnianym artykule Jan Pospieszalski mówi: "Gdyby zamiast głosów Koprkowej
czy Malcowej wstawić tam 'piardy z halabardy' czy coś innego, ta muzyka
nic by nie zyskała i nic nie straciła. Zamiast emocji mamy powierzchowność."
To charakterystyczne dla tego gatunku,
ale ja dodałbym coś jeszcze: cytaty z nagrań muzyki wiejskiej są jedyną
wartościową warstwą tej muzyki. Akompaniament jest trywialny. Prócz rzeczy
zapożyczonych wstawki autorskie nie grzeszą inwencją i zgrabnością. Doprawdy
rzadkie są chwile, gdy słuchacz ma
wrażenie, że coś się ciekawego dzieje, znacznie częściej przypomina się
estetyka opracowań zespołów pieśni i tańca. Wyłania się w związku z tym
następujący wniosek. Na podstawie owych dwóch pierwszych płyt Republiki
domyślam się, że Grzegorza Ciechowskiego
stać na więcej w dziedzinie, którą się zajmuje. Jest zatem "Oj DADAna"
płytą skonstruowaną byle jak, na bazie chwytliwego finansowo pomysłu. Chwytliwego,
bo Polacy złapani we własne sidła okcydentalizmu i nienawiści do swojskiej
przaśności i zaściankowości (głównie
dzięki epokowej roli władz PRL), w głębi duszy tęsknią do czegoś własnego
- lecz wstydzą się do tego przyznać. Koniec końców, chętnie kupią "Oj DADAnę",
o co właśnie - zdaje się - autorowi chodziło. I w ten prosty sposób nie
ma MUZYKI, jest zaś PRYWATA.
Antoni Beksiak
II. Cytat od redakcji
" Negatywny stosunek [etnomuzykologów]
do zmiany muzycznej stanowił konsekwencję czterech, pośrednio bądź bezpośrednio
przyjmowanych założeń:
-
Istnieją tradycje czyste, autentyczne,
które można odróżnić od nieautentycznych;
-
Autentyczna tredycja jest niezmienna,
a jej przeciwieństwem jest nowoczesność;
-
Wszelka zmiana tradycji iest
wynikiem niszczącego oddziaływania cywilizacji zachodniej [...];
-
Muzyka, która odzwierciedla
niekorzystne zjawiska w kulturze, jest niemoralna podobnie jak całe działania,
które doprowadziły do ich powstania.
Powyższe stwierdzenia zostały
poddane w wątpliwość przez wielu badaczy, którzy zakwestionowali najpierw
powszechne u etnomuzykologów wyobrażenie o pierwotnej czystości i autentyzmie
jakiejkolwiek tradycji kulturowej.
Założenie, że istnieją tradycje
czyste, nienaruszone, które można przeciwstawić tradycjom mieszanym, zepsutym,
zmienionym prowadzi wprost do zanegowania całej muzyki, jaka była, jest
i będzie. [...]
Konflikt i zmiana są istotą
rzeczywistości, stanowiąc ważny czynnik adaptacji systemów społeczno-kulturowych
do środowiska. Niezmienne, schematyczne odtwarzane dziedzictwo kulturowe
jest martwe, a tym samym bezużyteczne dla człowieka."
III. Co mnie boli...
...gdy
słucham płyty Grzegorza Ciechowskiego "Oj DADAna"? Dlaczego wszystko mi
z rąk leci gdy głos Anny Malec śpiewa "to jest całkiem nowa i nieznana
płyta"?
Dopóki
mieszano (miksowano) żywych z żywymi (np. Górali z jazzmanami lub Jamajczykami)
można było mieć swoje zdanie o muzycznych efektach takich koktajli, ale
od strony etycznej sprawa była w porządku: muzycy są wolnymi ludźmi, grają
co chcą i z kim chcą, a do tego mają swój rozum. Na płycie "Oj DADAna"
rzecz ma się inaczej: oto ZA POMOCĽ MASZYN ZMIKSOWANO UMARŁYCH Z ŻYWYMI.
Potocznie miksowanie kojarzy się z mikserem kuchennym do bicia piany i
w tym wypadku jest to skojarzenie właściwe. Głosy Anny Malec, Anny Koperkowej,
Stanisława Klejnasa - których podziwiam
takimi, jakimi byli - w kontekście elektronicznych buldożerów , wykrzywiających
im twarze przywodzi mi przed oczy obraz grobu rozrywanego za pomocą koparki.
Obraz potworny, ale tak właśnie to czuję.
Grzegorz
Ciechowski potraktował nieżyjących już ludzi jak przedmioty użytkowe. Były
mu potrzebne brzmienia głosów i motywy melodyczne by jego płyta była "całkiem
nowa" - wyjął więc z archiwów to co mu pasowało, w studio zrobił swoje
i hajda w świat: na podbój polskich mediów i dyskotek. Skali promocji
można rzeczywiście pogratulować.
A osoby,
których głosy wykorzystał? Czy zastanowił się, kim byli, skąd brała się
przejmująca intensywność ich muzyki, jakie było ich życie, jaki był ich
świat ? Są to dla G.C. niepotrzebne pytania, a odpowiedź na nie wymaga
wyjazdów na wieś, pokory wobec tradycji, poszukiwania osób i duchów, poświęcenia
kilku lat - w sumie dużej straty czasu . Pieniędzy na tym się nie zarobi,
wręcz przeciwnie. A przecież nową płytę można zgrać przez parę miesięcy.
Grzegorz Ciechowski pokazuje
jak szybko i skutecznie wykorzystać wartości Polskiej Muzyki Ludowej. Przede
wszystkim Nieżyjących łatwiej jest wykorzystać niż żyjących - nie trzeba
z nimi rozmawiać, przekonywać, przyjaźnić się czy chociażby płacić - z
tego punktu widzenia idzie ku lepszemu,
bo z roku na rok muzykantów i śpiewaków na Tym Świecie jest coraz mniej,
po kolei przenoszą się na Tamten Świat, nie są już więc groźni (przynajmniej
dla racjonalisty). Po drugie aranżacja powinna być lekka, łatwa i przyjemna.
Po trzecie "reklama dźwignią handlu".
To, co
napisałem jest wynikiem logicznego myślenia - na podstawie dzieła wnioskuję
o twórcy. Płyta "Oj DADAna" prezentuje całkowity brak szacunku wobec osób
i pamięci o nich i daje przykład instrumentalnego wykorzystania ich dóbr
osobistych do celów komercyjnych.
Jako
że są to dla mnie osoby ważne i zarazem zbliża się Święto Zmarłych - gdy
tych którzy odeszli wspomina się z miłością, postaram się sam dla siebie
zapomnieć, że kiedykolwiek została nagrana płyta "Oj DADAna".
Janusz Prusinowski
IV. Błądzących słów
kilka
Januszowi
Prusinowskiemu wokół płyty Ciechowskiego od jednego z profanatorów muzyki
ludowej
Gdy przeczytałam twój tekst, poczułam się czemuś winna. Zupełnie jakbym
przez parę dobrych lat wykradała twój pamiętnik, czytała go z pasją a potem
najintymniejsze jego fragmenty publikowała, powiedzmy, w "Skandalach".
Bo przecież i ja od dłuższego czasu - powiesz - wykradam
ludowe kawałki i robię z nich jakiś tam użytek. Wyrzuty sumienia - czy
słusznie? Przyznam się, że nie wiem co myśleć.
Z jednej strony starasz się ocucić to Piękno, które nieśli i niosą
ze sobą wiejscy śpiewacy i muzykanci, przekonujesz mnie mimo woli, że jest
ono nadal żywe i że warto poświęcić mu uwagę.
Z drugiej zaś strony umieszczasz to Piękno w formalinie,
jakbyś się obawiał, że przy najmniejszym podmuchu rozpadnie się ono w pył.
Wstawiasz panią Malcową, Klejnasa i ich muzykę do muzealnej gabloty, a
tym samym sugerujesz, iż to wszystko martwe!
Nie dość na tym. Pozwalasz mi się tym obiektem muzealnym jedynie
zaaachwycać
- najlepiej z dalszej odległości, zaś jakąkolwiek próbę
wyjęcia go z gabloty i przymierzenia, czy mi z nim dobrze, traktujesz pewnie
jak profanację grobu, a może nawet bezczeszczenie zwłok...
Rozumiem Twoje
przywiązanie i szacunek dla wiejskich śpiewaków i muzykantów. Wierz mi,
że i ja ich pokochałam, choć - w przeciwieństwie do Ciebie - nigdy się
z nimi nie spotkałam. Znam tylko ich głosy, melodie wywijane na skrzypcach.
Sądzę jednak, że nie w porządku jest traktowanie tych ludzi przez kogokolwiek
jak prywatną własność. Czy nie widzisz, że w ten sposób stawiasz ich na
równi z zabytkową szafą, modelowaną mosiężną klamką, archeologicznym znaleziskiem,
a choćby i z drewnianymi figurkami świętych - ale przecież z przedmiotami!
A tak do rzeczy. Usłyszawszy Malcową w kawałku Ciechowskiego szczerze
się wzruszyłam, rozkręciłam radio na cały regulator i z dumą przekonywałam
rodzinę: - Patrzcie, melodiami, w które ja od pewnego czasu wsłuchuję się
kilka razy dziennie zainteresował się ktoś jeszcze. A co istotne - ktoś
spoza jakże wąskiego grona wielbicieli polskiej muzyki ludowej, teoretyków
i praktyków, muzykologów, etnografów, chłopomanów i innych dziwaków, którzy
się spotykają w Domu Tańca.
Agata Adamkiewicz
(w Domu Tańca bywam co tydzień,
więc pewnie ja też z tych dziwaków)
I. Zaduszki.
"W wigiliją dnia zadusznego
każda gospodyni domu piecze piérogi, bułki pszenne, a uboższe pieką placki,
które wieczorem łamią, rozdają domownikom do jedzenia, poprzedzając to
na zawołanie gospodarza, pacierzem za dusze zmarłych. Po spożyciu tych
pokarmów skrzętnie zbierają szczątki i chowają je wraz z zostawionemi bochenkami
dla dziadów (żebraczych) i różnych ubogich; którym nazajutrz albo chodzącym
po wsi, albo siedzącym pod kościołem,
jako upominek za zmarłych oddają.
Wnoszą oni, że następnéj
nocy, to jest pomiędzy wiliją a dniem zadusznym, dusze w czyśćcu będące
i ratunku potrzebujące, patrzą na ich serca, na chęć modlitwy i na ofiary,
-- i że wtenczas mają (one) wolność wychodzenia i bawienia przez czas niejaki
w tych progach, w których przebywały za życia".
II. Kurpie
"W Zaduszki Kurp każdy upiekłszy
chleba z ćwierci żyta, zabiera go wraz z parą garncami kaszy jaglanej i
gryczanej, oraz kilka funtów mięsa zwykle wieprzowego ugotowanego, kilka
funtów okrasy (słoniny) pokrajanej w małe kawałki, - wiezie to na cmentarz
i rozdaje ubogim. Dziady śpiewają wówczas znaną pieśń o Łazarzu, Kurpie
klękają na grobach (niekiedy z płaczem),
modlą się, dają księdzu na zaduski (wypominki) i w kościółku lub kaplicy
na cmentarzu słuchają nabożeństwa."
III. Kieleckie
"W dzień zaduszny lud idąc
na nabożeństwo do kościoła, znosi placki lub chleb w wigiliją pomienionego
dnia upieczony; z tych bochenków tyle kromek kraje, ilu z jego familii
umarło członków. Następnie, za wymie-nione (przez księdza imiona) każdego
zmarłego ze swej rodziny, daje kromkę dziadowi lub babce (żebraczej) itak
po kolei przechodzi (obdarza) wszystkich
ubogich, dopokąd staje mu kromek. Zwyczaj te, o ile wiadomo, z całej gubernii
tutejszej jedynie praktykuje się w stronach kieleckich."
IV. Wartościowanie grobów
"Miejsce, na którym pochowano
zwłoki zmarłego, skupia siły magiczno-religijne i staje się najczęściej
nienaruszalne. Znamy, co prawda, grupy religijne, które nie przywiązują
wagi do grobów [...] ale w ogromnej większości wypadków pogrzeb jest ceremonią
religijną i grób staje się miejscem wyróżnionym, które winno być chronione,
nietykalne i staje się czasem miejscem
kultu."
V. Przez was zebrane
"Ja myślę, że jedno niebo
może być dla wszystkich. Tam się wszyscy spotkają na dolinie Jozafata.
Ale mnie to ciekawi, jak Bóg rozporządzi, żeby te spróchniałe kości zlepić?
Bo musi powstać człowiek na sąd w ciele swoim , w jakim był. [...]
Jakoś tak to Bóg urządził,
że ludzie umierają się i rodzą, jakoś tak organicznie idzie. Bo jakby ludzie
nie umierali, to ziemia na pewno poleciałaby w kosmos, nie wytrzymałaby
ciężkości tej.
I tak ciężko jej od tych
samych kości. Już tyle ludzi naumierało, już i nie ma miejsca, gdzie by
nie było ich..."
z Michałem
Jawniejko z Krasnowców
rozmawiała Kasia Dołegowska
"Tylko pamiętam jedno, że
po nieboszczyku płakać nie wolno. Nie wolno dużo płakać. Mojej mamy, ja
jeszcze niewielkam była dziewczyna, umarła mama, babka moja umarła. I ona
płakała i płakała.
Tutaj u nas mohiłki niedaleko.
Ona na dzień po dwa, trzy razy schodziła na ta mohiłki. No i potem [...]
przychodzę do domu, a mama mówi mi:
-- Jania, babka chodzi.
Ja jej mówię:
-- Mama, ty szto. Gdzież
ona przyjdzie, ona zakopana tak głęboko, i zabita gwoździami trumna, i
ona przyjdzie?
-- Przychodzi.
Ja mówię:
-- Bo ty wszystko płaczesz
i płaczesz. Nie można, mówię, płakać, ty ją ruszyła z miesta.
No ona mówi:
-- Poczekaj
zaraz. Przenocuj i będziesz widzieć.
Nu, my siedzieli z nią potem,
zaleźli na piec, no i siedzim. No a ona przygotowała lampę i zapałki, żeby
zapalić. Światła to nie było dawniej. No ja słyszę: jedne drzwi się otworzyły,
drugie otworzyły się drzwi i ktoś wszedł. A ja, podłogi nie było dawniej,
byli takie gliniane podłogi, ja zamiotła ta chata swoja i posypała żółtym
piaskiem. Posypała i mówię do mamy:
-- Nie chodzi, mama, nie
chodzi. Zobaczym.
Nu, i ja nie wiem, ja, ona
może i lękała się, a ja to nie. Nie lękałam
się. Ta babka moja taka była dobra. Ja mówię mamie:
-- Nie pal światło, zobaczym,
co to będzie.
Ale ona nie wytrzymała, rozumiesz.
Jak tylko usłyszała, że te coś idzie po chacie, zapaliła światło. Zapaliła
- tak tylko wiatr po chacie. Ja patom zlazła z pieca, to jej nóżki. Ona
w takich szytych, jak teraz nazywają sapaczki
teraz Ruskije, i jej śladki po tym piasku. Bo to był piasek posypany, nikt
po nim nie chodził, tak te śladki. Mówię:
-- A co? Mama?
Nie, nie przychodziła już
potem. tylko przyśniła się mamie, że nie trzeba płakać. "Nie płacz. Nie
płacz, bo ja tobie dam."
z panią Janią
Uszko rozmawiały
Kasia Dołęgowska, Kasia
Dąbek i Justyna Stolarska
"Panią Marię spotkaliśmy
na cmentarzu 1 listopada 1993 roku po uroczystej procesji z okazji dnia
Wszystkich Świętych w Wawiórce (w rejonie Lidzkim obwodu Grodzieńskiego).
Siedziała na jednym z nagrobków z zeszytem i długopisem w rękach. Podchodzili
do niej ludzie, ustawiali się w kolejkę i prosili omodlitwę w intencji
zmarłych bliskich. Pani Maria zapisywała
imiona zmarłych w swoim zeszycie, żeby nie zapomnieć za kogo ma się pomodlić.
Dostawała za to pieniądze albo jakieś jedzenie.
Później, w trakcie długiej
wieczornej rozmowy zapytałam ją:
-- Jak to się stało, że zaczęła
się pani modlić za dusze?
-- No, tak
chodziłam, odprawiałam maje i czerwcowe, zawsze w wiosce prosili... A potem
nie było komu dawać, a ja przy kalectwie zostałam się. Ludzie wiedzieli,
że mnie ciężko żyć, dzieci mnie moje - tak będę mówić jak i jest - opuścili.
[...] Teraz nie ma komu dawać, nie ma
tak jak kiedyś, żęby ubogim dać pomodlić się. To i ja się sogłasiła. Dobrze
- mówię - będę brała. I teraz biorę na Wszystkie Święte, tak powszednimi
dniami, to wiecie, już ludzie nie dają. A jak Wszystkie Święte, Boże Narodzenie
czy Wielkanoc, to wtedy jużmnie pomagają,
kto jak może, w życiu. Tak ja i stała z tego żyć."
z Panią Marią
z Krasnowców
rozmawiała Kasia Dołegowska
I. Pieśni
1. Joachim Ernst Berendt, "Wszystko o
jazzie" ss. 65-66
2. "Życie"
z 22 X 1996, artykuł J. Jakimczyka
3. Sławomira
Żerańska-Kominek
Muzyka w Kulturze (1995)
4. Oskar
Kolberg, Lubelskie, t.17
5. Oskar
Kolberg, Mazowsze t. 27
6. Ks.
Wład. Siarkowski "Gazeta Kieleckiej" (1874), w: Oskar Kolberg, Kieleckie
t. 18
7. Jan
Stanisław Bystroń Czynniki magiczno-religijne w osadnictwie, "Przegląd
Socjologiczny" (1939)
Gazetka "Korzenie" wydawana przez Stowarzyszenie Dom Tańca;
02-033 Warszawa, ul. Raszyńska 56/14, e-mail: domtanca@domtanca.art.pl
Redaguje Katarzyna Andrzejowska
;
źródła: Kasia Dąbek, logo Gazetki: Waldemar
Umiastowski
Źródła:
rysunki krzyży
- Feliks Kopera, zdobnictwo chałup kurpiowskich - Maria Żywirska,
Polska Sztuka Ludowa 3-4/1949 r.
Wspierają nas Gmina
Warszawa-Centrum i Dzielnica Śródmieście Gminy Warszawa-Centrum
|