Kwiecień 2004 r. WOKÓŁ FOLKLORU I FOLKLORYSTYKI Melodie "z Mazowsza" Wycinanki Wszystkie zespoły "pieśni i tańca" łączy nieskrywane przekonanie, że kultura tradycyjna nie jest w pełni wartościowa, zatem to, co w niej piękne, można wydobyć jedynie za pomocą "szlachetnej stylizacji": poprawek i przeróbek. Zespół pieśni i tańca to instytucja nie wzbudzająca w naszym pokoleniu wielkich emocji. Mało kto, spoza grona obecnych lub byłych członków zespołów, śledzi ich działalność. Trudno się temu dziwić - zainteresowanie tym, co ludowe i "okołoludowe", jest w naszej kulturze niewielkie, a formuła zespołu pieśni i tańca w oczach większości braci studenckiej z pewnością trąci myszką. Jeśli jednak zaliczasz się do osób, którym kondycja rodzimej kultury leży na sercu, istnienie takiego zjawiska nie powinno być Ci całkiem obojętne. Tradycja polskiej wsi jest - wbrew degradującym ją nieraz stereotypom - ważną częścią naszej narodowej spuścizny i sposób, w jaki przejawia się w kulturze współczesnej, świadczy po trosze o nas samych. W Polsce poza dziesiątkami lokalnych zespołów, które z lepszym lub gorszym skutkiem starają się podtrzymywać tradycję swoich małych ojczyzn, istnieje grupa zespołów nieskrępowanych regionalnym zakorzenieniem, o szerszych, narodowych ambicjach. Na te największe, jak "Mazowsze" czy "Śląsk", od lat hojnie łoży państwo. Będąc przez lata kolorową wizytówką Polski Ludowej, stały się one faktycznym monopolistą w prezentowaniu na skalę ogólnopolską i międzynarodową "tradycji ludu polskiego". Nastawione głównie na odbiorcę miejskiego, dla przeciętnego polskiego mieszczucha wyrosły na niekwestionowany autorytet w sprawach chłopskiej kultury. Na ich wzór powołano do życia wiele mniejszych, pół-amatorskich i amatorskich zespołów, w tym liczne działające pod patronatem szkół wyższych. Zespoły a la "Mazowsze" są przekonane, że kultywują tradycje polskiej wsi. Wielu bierze ich deklaracje za dobrą monetę - czegóż innego można by się spodziewać od zespołu folklorystycznego niż prezentacji rodzimej kultury? Pstrokacizna strojów tancerek, przyklejane rzęsy, figury taneczne jak z czołówek Mosfilmu, których żaden chłop polski nigdy by nie wymyślił, każą jednak zachować czujność. Dlatego ważne, byśmy mieli świadomość, jak wizerunek tradycji przedstawiany przez zespoły pieśni i tańca ma się do autentycznej kultury wiejskiej. Bez względu na skalę działalności, wszystkie te zespoły łączy jedno: niezbyt skrywane przekonanie, że kultura tradycyjna nie jest w pełni wartościowa i to, co w niej piękne, można wydobyć jedynie za pomocą poprawek i przeróbek. Czysty folklor nie zainteresuje widza, toteż należy wyłuszczyć z niego elementy najbardziej charakterystyczne i najlepiej nadające się na scenę. Absolutnym liderem w takim podejściu do tradycji stał się założony w 1948 roku zespół "Mazowsze". Jego twórcy i główni animatorzy, Tadeusz Sygietyński i Mira Zimińska-Sygietyńska, wytyczyli ścieżki, którymi po dziś dzień poruszają się ich epigoni. Podejście Mazowszan zdobyło sobie wielu zwolenników. Leon Schiller twierdził: "Nareszcie ujrzeliśmy polski taniec ludowy nie w surowej prymitywnej postaci, lecz w szlachetnej stylizacji, uwypuklającej istotne cechy polskiego tańca i pieśni ludowej: ich dziarskość, humor, zadumę i poetycki czar, którymi tchną mazurki Chopina i ballady Mickiewicza" (www.mazowsze.bmb.pl/schiller.html; fragment z artykułu z gazety "Słowo - dziennik katolicki", zamieszczony na stronie internetowej). Wtórował mu sam Jan Brzechwa, pisząc o "odkryciu dla nas piękna ludowej pieśni", "wydobywaniu z pieśni gminnej ukrytych w niej skarbów muzycznego ludowego geniuszu" i "olśniewającym blasku oszlifowanego diamentu" (http://www.mazowsze.bmb.pl/brzechwa.html; fragmenty artykułu z gazety "Życie Warszawy"). Nie wszyscy jednak byli przekonani, że diament wymaga takiego właśnie szlifu. W 1956 roku Julian Przyboś pisał: "Swego czasu, w okresie oficjalnego, a więc bezkrytycznego entuzjazmu dla chóru "Mazowsza", usiłowałem zwrócić uwagę na charakter pseudoludowy, falsyfikatorski niektórych tekstów i melodii śpiewanych przez ten zespół [...]" (free.art.pl/podkowa.magazyn/archiwum/mazowsze.html; artykuł Marii Barbasiewicz "Mazowsze" w Karolinie). Wycinanki Samo "Mazowsze" mówi dziś o sobie: "U podstaw repertuaru leży prosta sztuka ludowa w uszlachetnionej, wysublimowanej formie artystycznej, nie pozbawiona przy tym prawdy, szczerości i prostoty pierwowzorów." Styl "mazowszański" to "ciepło - zachowane elikatną stylizacją, uwypuklającą urodę autentyku" (www.mazowsze.bmb.pl/repertuar.html). Do których opinii się przychylić? Czy mamy do czynienia z mistrzowskim szlifem, wyrafinowaną stylizacją czy może z fałszem? Przyjrzyjmy się najpierw, jak w "Mazowszu" obchodzono się z tradycyjnym słowem. Mira Zimińska-Sygietyńska sama z dumą opowiadała o tym, jak poprawiała ludowe teksty, żeby się lepiej rymowały czy nie zawierały niezrozumiałych pojęć. Zdarzało się, że dopisywała nawet zwrotki; niektóre z nich, o zgrozo, zaczęto potem śpiewać na wsi. Niewielu też pamięta, że w repertuarze chóru Mazowsza znalazł się w swoim czasie nie tylko chiński hymn narodowy, ale utwory o tak wiele mówiących tytułach, jak "Pochód przyjaźni" czy "Piosenka o 6-letnim Planie", do których muzykę komponował Sygietyński. Dzisiaj to dosyć niechlubna historia. Bujnie rozwinęła się w zespołach pieśni i tańca "kreatywna" choreografia, powstała z przekonania, że dla potrzeb sceny tańcom można ujmować lub dodawać niemal dowolne elementy. Tańce wirowe w swej istocie na scenie przerodziły się w nieokiełznane tany z nieprzeliczoną ilością figur, nie mając już ani z wirem ani z transem wiele wspólnego (patrz oberek w wykonaniu Mazowszan). Inaczej nie byłoby atrakcyjnie dla widza. Pozwolono, by najważniejsza stała się choreografia sama w sobie, na dodatek zbudowana na mało autentycznych podstawach. Największym chyba kuriozum w zespołach a la "Mazowsze" jest szkolenie tancerzy metodami baletowymi. Technik wysoce wystylizowanej sztuki scenicznej używa się do prezentacji tańca o krańcowo odmiennej estetyce i filozofii ruchu. Baletmistrz tańczący wiejskiego oberka jest niczym polędwica w estragonowym sosie zmuszona udawać ziemniaka z ogniska. Dlatego też tańce ludowe musiały przejść na scenie gwałtowną ewolucję i oberek "Mazowsza" trudno już nazwać mazowieckim. Wycinanki Również z muzyką tradycyjną w zespołach pieśni i tańca zwykło się postępować obcesowo. Od początku preferowano komponowanie i aranżowanie aniżeli czerpanie wzorów od wiejskich muzykantów. Sygietyński, ojciec i pierwszy kompozytor "Mazowsza", na początku swej kariery jeszcze trochę jeździł po wsiach. Stopniowo jednak źródła wtórne przesłoniły źródło pierwotne. Dziś aranżacje dla zespołów pieśni i tańca wykonują muzycy zawodowi, lecz nie znający się na muzyce tradycyjnej. Stąd rodzą się interpretacje przeczące jej podstawowym założeniom i regionalnym manierom. A gra się je na rozmaitych instrumentach orkiestrowych, także używając gitar czy perkusji (np. w "Warszawiance"). Korzystanie z tradycyjnego instrumentarium jest wręcz niespotykane. W niektórych zespołach do prób przygrywa się na... fortepianie. Instrument ten, jak wiadomo, nie cieszył się na wsi zbytnią popularnością, zresztą innych instrumentów o temperowanej skali również bardzo długo nie używano. Grana na fortepianie melodia zupełnie zmienia swój charakter. Ale instruktorom to nie przeszkadza. "Mazowsze" słynie z bogatych i imponujących strojów, z różnych zakątków Polski, które Mira Zimińska-Sygietyńska sama zbierała po wsiach. Jeśli jednak przyjrzeć się kwestii bliżej, widać, że i tu to, co tradycyjne poddano arbitralnej selekcji. Zimińskiej-Sygietyńskiej podobały się stroje najbardziej kolorowe, które najlepiej prezentowały się w świetle reflektorów, choć na wsiach niekoniecznie w takich się zwykle chadzało. Ze skrajności stworzony został kanon. Zimińska-Sygietyńska sprawnie też poradziła sobie z tym, że kobieta w stroju tradycyjnym prezentuje się na współczesny gust nieco niezgrabnie. Aby Mazowszanki nie wyglądały na scenie jak grube, wiejskie baby, zmieniono krój np. stroju łowickiego, zapewniając każdej z tancerek talię osy. Te "drobne" poprawki są w zespołach normą. "Takie są prawa nowoczesnej prezentacji scenicznej" - tłumaczą niektórzy ((http://free.art.pl/podkowa.magazyn/archiwum/mazowsze.htm). Ale po co taka prezentacja, która manipuluje zarówno formą jak i treścią, w dodatku jest jedyną obecną w mediach, tym samym w świadomości wielu Polaków? Nie dba się również o wykształcenie jako takiej świadomości czy wrażliwości kulturowej członków zespołu. Ludzie ci w zasadzie nie mają żadnego kontaktu ze wsią jako potencjalnym źródłem ich artystycznych poszukiwań (prócz tego, że niektórzy się z niej wywodzą). Wielu nie interesuje się muzyką ludową, a nawet jej nie zna - świat tradycji przetworzonej jest tak rozbudowany i samowystarczalny, że latami można zeń nie wychodzić. Kiedy byłam na pierwszym roku studiów, odbyło się spotkanie, na którym członkowie "Warszawianki" opowiadali o zespole w celu zwerbowania nowych tancerzy. Uśmiechnięta dziewczyna mówiła o licznych walorach towarzyskich przynależności do zespołu, o niezapomnianych obozach szkoleniowych, o funkcji matrymonialnej, jaką od lat pełni zespół, kojarząc nierozłączne później pary. Nie padło ani jedno zdanie na temat tradycji, potrzeby tańczenia, idei zespołu i jego repertuaru. Czyżby możliwość znalezienia sobie męża lub żony i perspektywa spędzania wspólnych wakacji była wszystkim, co zespół oferuje swoim członkom? Dosyć to smutny wniosek. Jest wiele wątpliwości co do wizerunku kultury tradycyjnej, jaki prezentują zespoły pieśni i tańca. Można jeszcze długo rozprawiać: o doczepianych warkoczach grubości pięści boksera i długości przekraczającej zasięg jego ramion, o przyklejanych rzęsach (dziewczyny z Mazowsza słyną z "wielkich słowiańskich oczu"), o gorsetach wypchanych, żeby nie zwisały w miejscach przeznaczonych na kobiece wypukłości, o wyszminkowanych chłopakach. Taka jest rzeczywistość zespołowa - z bliska karykaturalna, a z daleka często zupełnie niedostrzegalna. W powojennej Polsce zespoły pieśni i tańca, razem z instytucją Cepelii, stały się dla większości Polaków jedynym łącznikiem z kulturą ludową. Było jak było, ale folklor i patriotyzm kwitł, zespoły sławiły w świecie nasz kraj i kulturę, a cóż takiego właściwie rozsławiały - mniej istotne. W tym duchu myśli większość Polaków średniego pokolenia. Nauczeni zostali, że to co wszędzie pokazywane i oklaskiwane, jest wartościowe. Skutek jest bardzo wyraźny, bo dziś już większość z nas utożsamia kulturę tradycyjną z baletem i gromką pieśnią chóru w wydaniu Mazowsza czy Śląska. Obojętność Polaków wobec własnej tradycji muzyczno-tanecznej jest dziś tak głęboka, że zespoły pieśni i tańca nie mogą nam już wyrządzić wiele krzywdy. Taki stan rzeczy jest jednak w dużej mierze ich zasługą. Lata ich świetności były równocześnie latami umierania kultury tradycyjnej. Zespoły pieśni i tańca miały niewątpliwie swój udział w przyspieszeniu tej agonii. Choćby dlatego, że wykreowany przez nie nowo-folklor docierał na wieś za pośrednictwem radia i wypierał oryginalny repertuar. Niedawno podczas wizyty u wiejskich muzykantów usłyszałam jakąś dziwną melodię. Zapytany: "Skąd ten oberek?", skrzypek odpowiedział: "Z Mazowsza". I bynajmniej nie chodziło mu o region. Dorota Murzynowska Uniwersytet Kulturalny /Uniwersytet Warszawski kopia artykułu: http://kulturalny.uw.edu.pl/mazowsze.htm