Gazetka nr 48, czwartek 15 stycznia 1998
Gazetka
nr 1/98 (48), czwartek, 15 stycznia 1998
|
|
Gazetka Domu Tańca
Spis treści:
c
|
z
|
ę
|
ś
|
ć
|
|
p
|
i
|
e
|
r
|
w
|
s
|
z
|
a
|
Karnawał w Domu Tańca
Kapela harmonisty
Stanisława Stępniaka z Wieniawy (radomskie) zagra w Domu Tańca dziś - czyli
15 stycznia. Pan Stanisław kilkakrotnie już był zapraszany i przez Scenę
Korzenie i przez Dom Tańca na zabawy taneczne. Wybraliśmy go ponownie,
jako najlepsze rozpoczęcie czasu zabaw karnawałowych, bo mało kto jak on
podgrzewa swą siarczystą grą pary do tańca.
Niewidomy harmonista Stanisław
Stępniak przyszedł na świat na ziemi opoczyńskiej w Radzicach Małych w
1935 roku. Mały Stanisław z powodu choroby stracił wzrok tuż po urodzeniu.
Tak więc nie widział nigdy świata, jedynie docierał do jego nerwów blask
księżyca, słońca i błyskawic. Nastąpił za to u niego rozwój wyobraźni i
widzenie świata po "niewidomemu" oraz rozwój słuchu. Stąd wczesne
zainteresowanie muzyką - od 6 roku życia. W domu była bieda, więc Staś nie
mógł nawet marzyć o prawdziwych skrzypcach. Grywał na różnego rodzaju
skrzypcach robionych przez brata. Skrzypce strugane były z desek, struny były
albo z przewodów elektrycznych, albo od czasu do czasu - darowane przez wuja
muzyka, a smyk robiony był ze świerkowego drewna i z włosia - smarował go żywicą
z drzewa sosnowego. Wuj Antoni Wrzosek mieszkał w Radzicach i nauczył Stanisława
wielu melodii ludowych. Wuj często dawał mu własne, dobre skrzypce do
pogrania. Mały chłopiec często słuchał wesel i grań wiejskich, a ponieważ
miał znakomitą pamięć - zasłyszane melodie szybko odtwarzał na własnych
instrumencie. Mama od Żydów kupowała organki na których Stanisław grał wiata po
Najwięcej młody Stanisław
wyniósł z kontaktu z takimi muzykantami, jak wuj Antoni Wrzosek, Jan Turliński
grający na harmonii 3-rzędowej, Piotr Gubka z Trzebiny (5km od Radzic),
Jan Staniec z Krasznicy. w 9 roku życia Stanisław dostał harmonię półtonówkę
(2,5 rzędu). Ojciec dał za nią 2 metry żyta. Na tej harmonii zagrał jako
pierwszą melodię Niebieski walczyk.
Tego samego dnia grał już około 5 melodii z basami, które dzieci tańczyły.
Codziennie mały Stanisław uczył się po kilka, a nawet kilkanaście melodii.
W ciągu miesiąca umiał Stanisław grać ponad 50 melodii, co świadczy o pracowitości,
pasji i ogromnym talencie. Po miesiącu miał swój pierwszy występ publiczny
na chrzcinach u wuja Wrzoska w Radzicach Małych. Tańczono tam mazurki,
polki, oberki, kujawiaki i walczyki. Po roku (w 1945) gra na pierwszym
weselu. Wesele odbyło się u bogatego gospodarza ze Studzianny. Było ze
100 osób. Wesele trwało 2 dni od niedzieli do wtorku rano.
Na weselach grywał pan
Stanisław do 1953 roku, najczęściej ze skrzypkiem Stefanem Stępniakiem,
zaś bębnistę się dobierało. Nie było tygodnia - prócz postu - żeby nie
odbyły się 3 wesela. Do lat 50-tych dawano 20 tys. zł za granie na całym
weselu. Grała kapela trzyosobowa, najmniej brał bębnista, a skrzypek i
harmonista brali po równo. Wówczas litr wódki kosztował 500 zł, a kg kiełbasy
400 zł. Od 1953 roku skład kapeli poszerzył się o saksofonistę. Od 1955
Pan Stępniak gra na akordeonie. W grze na tym instrumencie doszedł do niebywałego
mistrzostwa i zdobył liczne nagrody. W latach 70-tych grał w kapeli ze
skrzypkiem Jerzym Łudczakiem. Często występował też jako solista.
Przez wiele lat pracował
w Ośrodku Kultury w Wieniawie jako instruktor muzyk. Wielokrotnie występował
na "Dniach Kolbergowskich" w Przysusze, na Festiwalu w Kazimierzu - zdobywając
wiele nagród. Współpracował z zespołem "Wieniawa" pod kierunkiem Stanisława
Ambrożka - kierownika tamtejszego GOKu. Współpraca panów Stępniaka i Ambrożka
zaowocowała wieloma wydawnictwami- pan Stępniak bezbłędnie odczytuje melodie
z taśmy magnetofonowej nagranej przez pana Amnrożka.
Do najbardziej charakterystycznych
melodii z regionu opoczyńskiego granych przez pana Stępniaka należą oberki
Drobny
i Światowy,
polki Chodzona i Kucano, mazurki Podróżny (grany w czasie jazdy do ślubu), Leśny,
Wiosenny,
Pożegnalny (grany, gdy goście wychodzą z domu weselnego). Pan Stanisław umie pięknie
przyśpiewać do zagranej melodii, zna tych przyśpiewek setki i sam umie
na poczekaniu ułożyć nowe..
na podst.
informatora z Festiwalu w Kazimierz u 1991
Katarzyna Andrzejowska
Spotkania
w Domu Tańca w czwartki od godz. 1830 do
2300
przy ulicy Elektoralnej 12
w Warszawskim Ośrodku
Kulturalnym
Co to
jest kultura tradycyjna?
Trudne pytanie. Co to
jest kultura jako taka? Gdy człowiek pojawił się na ziemi, zaczął z ziemią,
z przyrodą współpracować, korzystać z niej, zabierać z niej coś dla siebie.
To było tworzenie z przyrody. Gdy dzisiaj idziemy do lasu, nad rzekę, trudno
nam odróżnić, które rzeczy stworzone są przez człowieka, a które niezależnie
od niego. Przyroda stała się w pewnym sensie częścią aktów człowieka. Zmiany
klimatyczne, katastrofy ekologiczne - to niektóre z efektów współpracy
człowieka z przyrodą, rozwoju cywilizacji na przyrodzie opartego.
Kultura tradycyjna (dawna)
określa się tym, że jej ewolucja była postępowym ruchem opartym na doświadczeniach
przodków - w sensie nie tylko biologicznym, ale psychologicznym, socjalnym
czy duchowym. Człowiek od dziecka próbuje stworzyć własną koncepcję życia.
Zdobywa wiedzę, tworzy, poznaje świat, myli się, by stopniowo osiągnąć
obraz świata jak najbardziej adekwatny do rzeczywistości. Ten obraz obejmujący
cały kosmos życia przekazywał dalej - poprzez innych ludzi, swoje dzieci
i wnuki.
To, co człowiek stworzył
w różnych sferach było bardzo związane z tą całością, ze światem kosmicznym.
Dochodząc do różnych sposobów wpływania na przyrodę i na ludzi budował
stopniowo tę kulturę.
Kultura to to, co wiąże
człowieka z przeszłością, pomaga mu żyć w teraźniejszości i ma kierunek
na przyszłość, by pozwolić mu żyć dalej, by jego dzieci też były szczęśliwe,
dobre. Człowiek przekazujący swoją wiedzę, doświadczenia, zasady, domysły,
myślenie, wiarę - to obraz kultury tradycyjnej.
Gdy mówimy o kulturach
nietradycyjnych, nagłych, raptownych - to widzimy człowieka,
który chce drastycznie zerwać z całą przeszłością i stworzyć coś zupełnie
nowego, od zera. Ale faktycznie okazuje się, że to też nie takie proste
- korzysta bowiem z istniejącego materiału, tworzy np. muzykę współczesną,
ale na fortepianie - już instrument muzyczny wiąże go z przeszłością, czy
chce - czy nie chce. Nawet gdy czemuś zaprzecza, może dojść do tego, czemu
zaprzeczyli jego przodkowie. Sytuacja ta powtarza się w kolejnych awangardach.
Po prostu człowiek, jak by nie chciał być rewolucjonistą, to w rzeczach
związanych ze sztuką, z emocją, z przyrodą - jest ograniczony.
Gdy dziecko rodzi się
- jest naturą. Im dalej, tym bardziej wiąże się z kulturą. W kulturach
tradycyjnych jest większa harmonijność związków z przeszłością niż w nietradycyjnych,,
"nowotworowych" - choć one też są w pewnym sensie tradycyjne.
Kultura tradycyjna jest
związana z systemowością, z kosmosem życia, przyrody, czasu - reaguje na
zmiany bardzo powoli, stopniowo idzie za nimi. W kulturze nietradycyjnej
funkcjonuje rozdzielenie na elementy, życie ludzi przebiega w rozdzielonym
świecie, np. specjalizacja , wyłączna specjalizacja itp.
W kulturach tradycyjnych
też jest specjalizacja - ludzie mają po prostu różne zdolności, temperamenty,
ale niezależnie od specjalizacji każdy jest człowiekiem synkretycznym,
w całości, może robić to i to. Nawet muzykant który gra wesela, sieje,
orze, rozumie. Jest częścią synkretycznej wspólnoty.
z Ihorem
Macijewskim
z Instytutu Historii
Sztuki w St. Petersburgu
romawiał Janusz Prusinowski
(1995)
I. To, co było
Króla Heroda Prezentowanie.
Na przełomie starego i
nowego roku kilkunastoosobowej grupie zapaleńców dane było przeżyć piękny
czas kolędowania w Beskidach. Na miejsce, to jest do osamotnionej w dolinie
między Izbami a Banicą chaty Agaty i Andrzeja Adamkiewiczów, przybyliśmy
27-go grudnia po południu. Przywitało nas ciepło drewnianego domu. Po trudach
kilkugodzinnej podróży czekała nas miła niespodzianka gorący obiad (między
innymi przepyszny barszcz). Rozgościliśmy się na dobre, nie przejmując się
szarugą a niespodzianka
Nazajutrz, niebo obdarzyło
nas świeżutką dostawą śniegu - okolica pojaśniała i wypiękniała. Dzień
zaczynał się trochę sennie, jednak znaleźli się osobnicy zdyscyplinowani,
chętni o świtaniu ruszyć na krótki rekonesans w góry. W południe zaczęliśmy
przygotowania. Po ostatecznym uzgodnieniu kształtu naszego przedstawienia,
rozdaniu ról i kilkukrotnym przećwiczeniu tekstów, ruszyliśmy do ludzi.
Pierwszy dom i pierwsze
przeżycia. Oprócz gospodarzy, spotkaliśmy tam grupę młodzieży i to nam
dodało animuszu. Z małymi potknięciami, przy drżącym płomyku naftowej lampy,
sprezentowanie pierwszego Heroda mieliśmy za sobą. Efekt sceniczny był
zadawalający i spełnił nasze oczekiwania do worka Cyganki (Kasia Dąbek) od
gospodarzy trafiło ciasto i butelka przedniego wina... Zatem w następnych
domach poszło nam zdecydowanie raź nasze
Ale gdybym szukał jedynie
zadowolenia w pełnym worku Cyganki, sytych brzuchach i przepłukanych gardłach,
to ogołociłbym nasz pobyt ze szczególnego uroku. Kolejne dni stawały się
wyjątkowymi elementami naszej gry.
Wstępem był ruch, który
zaczynał się zazwyczaj po obiedzie, kiedy to z rozleniwienia pobudzał nas
dźwięk akordeonu. Ten akordeon czarował nas najmocniej przez cały czas,
wprowadzając ukryty rytm. Ożywialiśmy się, a gdy w pewnym momencie padało
hasło - "PRÓBA!", zaczynało się dziać. Przy osobliwym świetle naftowych
lamp i świec nasze sylwetki nabierały innych wyrazów i kształtów. Przygotowywaliśmy
stroje i rekwizyty. Na twarzach, pojawiały się makijaże, podkreślając charakter
odgrywanych postaci. Każdy nabierał nowych cech. Co chwila słychać było
śmiech rozbawienia czy okrzyk zdziwienia wywołany charakteryzacją. Wszyscy
zaczynali się nerwowo krzątać i ruch w izbie narastał. Robiło się gwarno
i tłoczno. Co jakiś czas ktoś przebiegał w półmroku, a to purpurowy Herod
szukający berła, a to znów Pastuszkowie z Cygankami w niekompletnych przyodziewkach...
W pewnym momencie wszyscy orientowali się, że to już czas CZAS NAJWYŻSZY!
Atmosfera dojrzewała i wysypywaliśmy się z chałupy w ciemność czas
Teraz szliśmy, oświetleni
naftową lampą niesioną przez Anioła. Było magicznie. Wówczas ogarniała
mnie myśl - czy nasze przedstawienie zaczyna się z chwilą przekroczenia
progów kolejnych domu, czy progu naszej chałupy... a może jeszcze wcześniej.
Graliśmy, bawiąc się tym wspaniale, bawiąc gospodarzy, zwłaszcza dzieci
były pod dużym wrażeniem tej grupy maszkar i przebierańców. Niejednokrotnie
obserwowały nas spod kołder, schowane na swoich łóżkach. Coś poruszaliśmy...
Po kilkukrotnym odgrywaniu
tych samych ról w kolejnych domach, zamienialiśmy się, by móc spojrzeć
na tą samą scenę z innego punktu. Był też czas na improwizację, czasem
daleko posuniętą, w czym niezłomnie przodował Hetman (Piotr Piszczatowski).
Były też i spotkania na drodze...
Podczas jednego z nich
Diabeł (Kasia Dołęgowska) i Anioł (Dorota Kolano), oddali się dobrowolnie
w ręce WOP-istów w zamian za efektowną, choć krótkotrwałą przejażdżkę służbowym,
śnieżnym skuterem.
Nie do wszystkich domów
nas wpuszczano, ale do przeważającej większości tak. Trzeba tu zaznaczyć gościnność
mieszkańców Izb i Banicy. Nie każdy ma przecież odwagę i serce wpuszczać
do swojej prywatności umalowanych cudaków, zaglądających natrętnie do garnków,
piekarników i barków. Pozostawialiśmy po sobie trochę wody i błota,
natrzepanego z butów, trochę nieporządku, ale przede wszystkim to COŚ - o
smaku teatru, albo inaczej - uroku spotkania z drugim człowiekiem na płaszczyźnie
wypowiedzianego, pięknego słowa i muzyki z dodatkiem ekspresji ruchu i strojów.
Graliśmy emocjami dobrą grę, oczyszczającą i tak. Trzeba
Za osobny i wyjątkowy
rozdział uznać muszę Sylwester, przeżyty z muzyką żywą i - dzięki Bogu
bez prądu. Wiele osób pojawiło się specjalnie na ten jeden wieczór, to też
w szczytowym momencie było nas, nie licząc starców i dzieci, 45 głów. Był
i wspaniały pokaz sztucznych ogni, przygotowany przez naszych dzielnych chłopców.
Pokaz przyniósł wszystkim podwójną uciechę, gdyż ustawiane z pietyzmem
rakiety uporczywie obierały ten sam kierunek lotu, co ewakuująca się w pośpiechu
obsługa naziemna. Część gości zaczęła się rozjeżdżać już następnego
dnia, ale trzon ekipy kolędującej nawiedzał oko-liczne domostwa do 4-go
stycznia. To był doprawdy pięki Bogu
... Za kolędę dziękujemy,
zdrowia, szczęścia winszujemy, na ten Nowy Rok, na ten Nowy Rok!
Piotr Gierasiński
-Śmierć
Kilka słów od gospodyni
Izb, Agaty Adamkiewicz
Chałupa znajduje się na
terenie dawnej Łemkowszczyzny Zachodniej w Beskidzie Niskim, koło Krynicy.
Wybudowana przez nich 3 lata temu jest konstrukcyjnie połączeniem dwóch
chałup: polskiej z Pogórza i chałupy łemkowskiej. W Izbach, jak w wielu
innych wsiach na tym terenie w końcu lat 40 tych ludność łemkowską wysiedlono
niemal doszczętnie. Obecnie w Izbach mieszkają trzy rodziny łemkowskie,
reszta mieszkańców to polscy przesiedleńcy głównie z Pogórza (Tylicz) i
górale z Nowotarskiego. Do niektórych wsi wrócili Łemkowie niemal w pełni
-w Bartnem (30 km od Izb) mieszkają tylko 3 rodziny polskie. Przesiedleńcza
ludność tych okolic nie ma już swoich korzeni ani tradycji. Przemieszawszy
się na miejscu z ludnością z innych okolic straciła swoją tożsamość. Dlatego
też kolędowanie w tej okolicy jest dość utrudnione. Kolędnicy od Adamkiewiczów
kolędowali w domach polskich, a także - pomimo różnicy w kalendarzu kościelnym
- w kilku domach łemkowskich, śpiewając tam kolędy łemkowskie.
Ligawki
Jak co roku w pierwszą
niedzielę adwentu odbył się konkurs ligawek. Dworek w Ciechanowcu doskonale
się do tego nadawał. Koncerty zorganizowane były na wolnym powietrzu. Brali
w nich udział zarówno dorośli (kobiety i mężczyźni) jak i dzieci. Ubrani
w ludowe stroje wytrombywali hejnał krakowski albo utworzoną przez siebie
muzykę.
Ligawki to po prostu długie
drewniane rury robione własnoręcznie w okolicznych wsiach. Czasami ligawki
przechodzą z ojca na syna i w ten sposób przechowuje się tradycję grania
w rodzinie. Szczególnie ciekawe jest granie maluszków. Dźwigając ligawkę
z pomocą rodziców wchodzą na balkon i zaczynają grać. Do grania trzeba
mieć mocne płuca. Więc nie wszyscy mogą grać na ligawkach.
Dworek, w którym odbywał
się konkurs, mieści się w centrum dużego skansenu w Ciechanowcu. Można
tam było kupić wyroby garncarskie oraz różne drewniane rzeczy. Kto chciałby
zwiedzić skansen może jechać kiedy chce, ale ten, kto chce wysłuchać koncertu
gry na ligawkach musi przyjechać do Ciechanowca w przyszłym roku w pierwszą
niedzielę adwentu.
Edyta Dołęgowska
(siostra Kasi D.)
jedna z najmłodszych
korespondentek Gazetki
II. To co jest
Bogojawlenie
19 stycznia kościół prawosławny
obchodzi święto Objawienia Pańskiego upamiętniające chrzest Jezusa Chrystusa
w Jordanie. W święto to poświęca się wodę - w wigilię - w cerkwi, a w samo
święto wierni wraz z księdzem idą uroczystą procesją na Jordan, nad najbliższą
rzekę czy staw. Tam w lodzie wyrąbuje się przerębel (często w kształcie
krzyża), aby ksiądz dokonał poświęcenia wody poprzez zanurzenie w niej
gromnicy.
Na brzegu ustawia się
Krzyż wyrąbany z lodu. Na Polesiu do niedawna można było spotkać się za
zwyczajem oblewania Krzyża sokiem z buraków w miejscach ran Chrystusowych.
Woda Jordańska ma cudowną
moc, więc zaraz po poświęceniu gospodarze prześcigają się w nabieraniu
jej do dzbanków. Kto pierwszy - temu będzie się wiodło w gospodarstwie.
Szczególnie pasiecznicy razem z wodą starają się także zaczerpnąć krople
wosku z gromnicy w niej ugaszonej, w mniemaniu, że temu, kto je złapie,
pszczoły w ciągu roku wieść się będą.
Wodę tą trzyma się w buteleczkach
przez cały rok - będzie służyła jako lekarstwo w chorobie i przeciwdziałała
czarom. Wiosną posłuży do skropienia bydła przed pierwszym wypasem, a także
ziarna na zasiew i miejsca w stodole, gdzie będą leżały zwiezione po żniwach
snopy zboża.
Wigilię Bogojawlenia w
okolicach Chełma nazywają Szczodrie. Późnym wieczorem tego dnia chłopcy
obchodzą wieś śpiewając szczodriwki:
Zozuleńka sywa raba,
Wseńki łuhy oblytała,
Tylko w jednom ne
buwała,
De cerkowcia stojała,
Szczodryj weczór,
światyj weczór!
W tej cerkowci, try
okonci,
W perszom okoneczku,
- jasne soneczko,
W druhom okoneczku
- jasnyj misiaczeńko,
W tretiom okoneczku,
- jasnyi zorońky,
Szo zorońky, to detońky.
Sedyt gospodar w koneć stołSedyt
Kole nieho, - żonka
joho,
kole neji, - ditky
jeji,
Szczodryj weczór,
światyj weczór!
Ruczky wznosyt, Boha
prosyt:
Rody Boże żyto, pszenyciu,
I wseńkoju jarynyciu,
Szczodry weczór, światyj
weczór.
z elektronicznej listy
dyskusyjnej "Muzykant"
Duch, geneza, bezpretensjonalność,
kreatywność - tematyka Muzykanta
Doznałem wreszcie "olśnienia",
że -w dużym stopniu z mojej winy- wpadamy w ślepy zaułek z doszukiwaniem
się na siłę ludowych czy etnicznych źródeł jakiejś melodii [
] by wykazać
styczność szeroko pojmowanej muzyki folkowej z "kultywowaniem tradycji"
przez "Dom Tańca". Nie zmienia to mej opinii, że nazywanie Go "skansenem
etnografów" jest absurdem i wypowiadają to osoby nie znające Jego praktyki.
Inna sprawa, że bardzo źle się stało, że Dom Tańca nie przyjął zaproszenia
do udziału w konferencji, choćby po to, by się ponownie "odciąć od wyobcowującej
terminologii". Jak rozumiem, następne "obce" terminy do odrzucenia, to
np. folklor, kultura, muzyka i (o ile nie pochodzi
od "obracać"?} oberek.
Jakkolwiek np. z czasem
z nie opartych o uważną lekturę przedpiszców, nie dość przemyślanych, napuszonych
lub w pewnych miejscach nawet aroganckich wobec muzycznych "innowierców"
listów Antoniego Beksiaka można [
] wysnuć taki wniosek: odcinanie się,
rozdzielanie podejść Domu Tańca i np. "Orkiestry pw. św. Mikołaja" uważam
za nieporozumienie i osłabianie działań wobec wspólnych zagrożeń. Natomiast
przez wykazywanie tej jedności, poprzez "prześwietlanie" przez "mędrca
szkiełko i oko" genezy danej melodii itp. tracimy to, co najważniejsze
- ducha danej muzyki, elementu twórczego, jaki daje kontakt z nią. Nie
zmienia to w niczym mojej opinii, że właśnie tekstom piosenek ludowych,
powstającym spontanicznie w świecie "przed-masowym" przypisuję największą
bezpretensjonalność, swego rodzaju witalność, żywość, której podobnie
jak ja, zazdrościły Im np. inne "zdegenerowane mieszczuchy" , tyle ze w
czasach "Młodej Polski".
Archaicznym, nieprzemieszanym
bezmyślnie melodiom, "źródłom wszelkiej muzyki" [
] przypisuję największe
bogactwo, urozmaicenie, element twórczy. Także kontaktom z instrumentami
akustycznymi, gdzie granica między cielesnością grającego, a np. pudłem
rezonansowym się zaciera, a ich opanowanie wymaga kunsztu, zaangażowania,
czucia Ich całym ciałem, ciągłego odkrywania ich nowych możliwości i doskonalenia
techniki gry, a nie z "bezdusznymi, odseparowanymi samograjami", przypisuję
największą wartość i, znowu, czynnik rozwijający osobowość, ważny w życiu,
dający coś z samorealizacji. Wreszcie brzmienia wyrosłych z przyrody instrumentów
akustycznych uważam za najbardziej pobudzające i regenerujące ludzką wrażliwość.
Sprawa podstawową są motywacje
psychologiczne sięgania do tej muzyki. Jako skrajne, ale zarazem nie wykluczające
się "typy idealne" wymieniłem [
] "ratowanie tożsamości przed [...] zalewem
plytkiej, uniformizującej globalnej kultury masowej i narzucanej przez
nią tożsamości, wykorzenieniem oraz zmęczenie wszechobecnością, nachalnością,
płytkością, pretensjonalnością, ujednoliceniem, jako równaniem w dół.
Co innego jedność ducha w bogactwie różnorodności, a co innego hałaśliwość
(dosłownie i w przenośni), oderwanie od Przyrody i Jej mistyki, od Natury
- jaką niesie i narzuca współczesna cywilizacja, jej muzyka i instytucje
polityczne i społeczne".
To pierwsze podejście
- "muzyka słuszna, bo własna" - - w skrajnej postaci, jeśli w dodatku nie
wynika z bezpośredniego przekazu, lecz ideologicznego szukania tożsamości,
często poprzez de facto "strojenie się w cudze piórka" i bez indywidualnego
przeżywania muzyki, bez czucia jej "poza ideologią" prowadzić może do wynaturzeń,
segregacji na "swoje" i "obce" typu wojna w byłej Jugosławii.
Zaś drugie podejście nie
rozwiązuje problemu psychologicznej potrzeby "zakorzenienia", "metafizycznej
'ciągłości'" danego człowieka i w skrajnej postaci, totalnego, niekontrolowanego
przez "odbiorcę" przemieszania elementów różnych kultur, co może się obrócić
w swoje przeciwieństwo - kolejny zhomogenizowany "produkt" negowanej komercyjnej,
bezdusznej kultury masowej, kolejne narzędzie "kontroli" człowieka przez
wspierający się nią system społeczny i polityczny, zaprzeczenie poszukiwanej
lub bronionej wrażliwości i tożsamości. Pojęcia "New Age" i "Postmodernizm"
nie mają tutaj dla mnie w żadnym wypadku, odwrotnie niż dla Antoniego Beksiaka,
zabarwienia pejoratywnego. Oba te podejścia w wersji "nie-przejaskrawionej",
"pozytywnej" zakładają podstawową potrzebę indywidualnej autentyczności
człowieka. [
]
Z wymienionych "typów
idealnych" rozumiem pierwsze podejście, ale jednak bliższa mi, "bezpieczniejsza"
wydaje się "motywacja" druga i w tę stronę wolałbym "ciągnąć" Muzykanta,
oczywiście z zachowaniem wszystkiego, co powyżej napisałem o melodiach,
tekstach etc. [
]
Karol "Karol"
Ejgenberg -
fragment listu z 13 I
98
To, co
będzie
Za dwa tygodnie w Domu
Tańca zagra kujawska kapela spod Kowala. Przyjadą także na zaproszenie
Agaty Adamkiewicz mali kolędnicy z Czarni (Kurpie Zielone) - zagrają i
przedstawią swoje kolędowanie kurpiowskie. Agata była na początku stycznia
w Ostrołęce na przeglądzie zespołów kolędniczych wraz z grupą dzieci z
klubu "Kuźnia". Przedstawiły tam "Herody" wzięte od pani Leokadii Komornik
z Podborcza (lubelskie). W Ostrołęce występowały kilka dziecięcych zespołów
kolędniczych z Kurpiów Zielonych i jeden z nich właśnie w Domu Tańca ma
się pojawić.
Zespół WERCHOWYNA
zaprasza na koncert kolęd i pieśni ukraińskich
i łemkowskich
w poniedziałek 26 stycznia 1998 r.
o godz. 19:00
Aula Główna Politechniki Warszawskiej
|
Gazetka "Korzenie"
wydawana przez Stowarzyszenie "Dom Tańca"
e-mail: domtanca@domtanca.art.pl
ISSN 1505-0483
Redaktor naczelny: Katarzyna Andrzejowska
pomoc źródłowa: Katarzyna
Dąbek, logo gazetki: Waldemar Umiastowski
|