Gazetka 29, czwartek 31 października 1996
Gazetka Domu Tańca z Korzeniami
C z ę ś ć   p i e r w s z a

I. Wprowadzenie

Gazetka dzisiejsza przybrała podwójne rozmiary za sprawą ogromnego poruszenia pośród nas płytą i akcją promocyjną w mediach Grzegorza Ciechowskiego. Staraliśmy się zamieścić równowazną ilośc wypowiedzi za i przeciw. I oczywiście zapraszamy do wypowiedzenia swojego zdania na ten temat. Zostało także odkryte bogate źródło wywiadów przeprowadzonych przez naszych znajomych (głównie etnografów) na wschodnich terenach Polski i Białorusi. Całość z gazetką tworzą także teksty pieśni, których uczyć się będziemy na wspólnych spotkaniach.

 II. Dziś, jutro, pojutrze ...

  • Dzisiaj spotkanie z muzyką Kapeli Domu Tańca i ze śpiewem mam nadzieję wszystkich przybyłych na ulicę Jezuicką. Teksty pieśni, których zamierzamy nauczyć się śpiewać, podane są na ostatnich stronach dzisiejszej gazetki.
  • Za tydzień, 7 już dnia listopada zawita do Domu Tańca kapela Stanisława Góry i Gzika z Krzemienia koło Janowa Lubelskiego.
  • Prawdopodobnie w każdy piątek odbywać się zaczną spotkania dziewczęce wypełnione śpiewem (i darciem pierza). Wskazówek co do śpiewania będzie udzielała Agata Harz. Gościny udzieli pewien strych, znajdujący się nieopodal Starego Miata. Zainteresowane prosimy o porozumienie się z Kasią Leżeńską lub z Kasią Andrzejowską.
  • W radiowym Muzycznym Atlasie Polski (program 2 godz. 12.40) w przyszłym tygodniu w poniedziałek Zbigniew Butryn - muzyk i lutnik (rekontruktor suki biłgorajskiej), Tomasz Kotkowiak - kożlarz ze Zbąszynka (środa), Wojewódzki Dom Kultury w Lublinie - laureat Nagrody Kolberga (środa).
  • W Narodowej Filharmonii 7 listopada pani docent Grażyna Dąbrowska organizuje już 11 koncert z cyklu "Pieśń ojczystej ziemi" pod tytułem "Karpacka epopeja". Mają wystąpić Górale Czadeccy z Żagania, Górale "Czarni" Nadpopradcy z Piwnicznej, Górale z Beskidu Śląskiego (Jaworzynka i Istebna) oraz Górale Żywieccy z Żabnicy.

Spotkania Domu Tańca

w czwartki od godz. 1800 do 2130
w Warszawie, na Starym Mieście przy ulicy Jezuickiej 4
w Stołecznym Centrum Edukacji Kulturalnej.



 
c z ę ś ć   d r u g a
motto: Prawdziwa cnota krytyk się nie boi
I. Grzegorz z Ciechowa - punkt widzenia

Dyskusja, jaka rozpoczęła się ostatnio na polu polskiego folkloru, jest z grubsza rzecz biorąc konfrontacją dwóch sił, które bywają nazywane "współczesną" zaś "konserwatywną" przez przedstawicieli pierwszej z nich. Nurt pierwszy jest tworem zachodnioeuropejskiego i amerykańskiego kosmopolityzmu oraz skrajnego pluralizmu. Łączy się on ze sformułowaniem "muzyka świata" (czy też "muzyka światowa" - z ang. "world music"). Muzyka świata składa się z dwóch elementów: po pierwsze muzyki wszelkich kontynentów, narodów i regionów "globalnej wioski" traktowanej jako materiał dźwiękowy; po drugie zaś hiper-romantycznego wyniesienia twórcy "world music" na stanowisko genialnego demiurga, którego akt twórczy przynosi zupełnie nową, wyższą jakość. Warto tu zauważyć, że ten model twórcy, jakkolwiek związany z pozycją kompozytora w świecie muzyki poważnej, jest głównie wynikiem kształtu prawa autorskiego, zgodnie z którym wykonawca utworu otrzymuje drobny ułamek dochodu jego autora. Stąd zalew twórczości kompozytorskiej. Wspomnijmy dwie źródłowe wypowiedzi muzyków jazzowych: "Widzę związki między tymi wszystkimi rodzajami muzyki. Muzyka na całym świecie jest wzajemnie powiązana (...). Widzę muzykę totalną (...)." (McCoy Tyner), oraz: "Powoli zaczynamy pojmować, że coś takiego rzeczywiście istnieje, że możesz to grać: światowa muzyka (...). Dziś możemy słuchać muzyki całego świata, (...) cała ta muzyka stoi teraz do naszej dyspozycji (...)." (Roswell Bud, puzonista free-jazzowy).

Nurt opozycyjny charakteryzuje się odmiennym zupełnie traktowaniem muzyki ludowej; nie jest ona bowiem dla jego reprezentantów interesującym materiałem muzycznym, a raczej swoistą metodą osiągania doznań (nazwijmy je - artystycznych) i wzorcem myślenia o miejscu i sposobie zaistnienia muzyki w życiu człowieka. Wobec tego drugi nurt traktuje zakorzenienie w pewnej tradycji muzycznej (która jest częścią spójnej i wyraźnie odrębnej od innych tradycji kulturalnej) jako nieodzowny warunek osiągnięcia muzycznej dojrzałości wykonawcy. Innymi słowy, każdy obrzęd szamański czy też transowy potrzebuje dopełnienia pewnego rytuału, który wprawia uczestników w pożądany stan; zaś jazz czy blues o tyle "kręci" słuchaczy, o ile jest w nim "swing" czy "spirit". Wykonawca mając oparcie w tradycji - w tym, że gra odpowiednio, co jest odczuwane przez słuchaczy jako "pod nogę" czy może "weselnie", dodaje do muzyki z kolei cząstkę siebie, swoich cech indywidualnych, swoich czasów, sytuacyj w jakich swe życie przeżywa. W ten sposób muzyka nie umiera, zmienia się, a jednocześnie zachowuje ów kamień filozoficzny - kamień mądrości, który pozwala jej oddziaływać z odwieczną mocą.

"Konserwatyści" zarzucają "współczesnym", że traktują oni muzykę tradycyjną instrumentalnie, widzą w niej tylko interesujące barwy, struktury, melodie, rytmy, współczesny dźwiękowy śmietnik, nie rozumiejąc jej oddziaływania i znaczenia dla ludzi, którzy ją tworzyli i kultywowali; że biorą się za tę muzykę z pozycji abnegatów uważając, że mogą ją grać w ogóle jej nie poznawszy i nie "poczuwszy" (czy to jest do pomyślenia w jazzie? - "You must have the spirit, man!"); wreszcie że deprecjonują jej samoistną, skończoną wartość, patrząc z pozycji cywilizowanych, oświeconych "muzyków" (w przeciwieństwie do wiejskich "muzykantów").

"Współcześni" zaś ripostują, że "konserwatywni" uciekają od dnia dzisiejszego, nie godzą się na teraźniejsze funkcjonowanie muzyki (w radiu, w telewizji, na kasecie, w supermakecie, na poczcie, w sklepie, na przystanku...) - krótko mówiąc, że obrazili się na cały świat.

Spór ten jest moim zdaniem sporem o sacrum. Specyficzne sacrum muzyki ludowej jest bowiem takie, że ofiarowuje bardzo dużo, ale też trzeba - by go doświadczyć - co nieco mu oddać. Poznanie tej muzyki, zgodzenie się na jej prawdy, to dla współczesnego człowieka proces żmudny i wymagający wewnętrznych wyrzeczeń; i nijak nie pasujący do dzisiejszych modeli promocji czy popularyzacji muzyki. Przecież nie o  sacrum w nich chodzi, tylko o blichtr raczej, powierzchowną atrakcyjność, emocje płytkie... ale szybkie.

Przejdźmy do płyty "Grzegorza z Ciechowa", tj. Grzegorza Ciechowskiego. W wypowiedzi cytowanej w prasie malarz i folklorysta Andrzej Bieńkowski mówi o pani Koprzkowej - śpiewaczce: "Anna zmarła w maju tego roku. Miała 92 lata. Była dla mnie jak przyszywana babcia. Przed wojną żaden obrzęd w okolicy nie mógł odbyć się bez jej udziału. Ludzie traktowali ją jak żywy depozyt XIX-wiecznej tradycji. Ciechowski bez niczyjej wiedzy i zgody wykorzystał głos Koprkowej, naruszając jej dobra osobiste." Nie sądzę, żeby sprawa była rozwiązywalna na drodze prawnej na korzyść śpiewaczki, czy śpiewaczek i muzykantów w ogóle, ewentualnie ich spadkobierców. Nagrania prowadzone przez państwowe instytucje od czasu drugiej wojny są w zakresie praw autorskich dość humorystyczne w stosunku do ludzi, którzy o istnieniu takiego prawa (i jego niezgodności z przyjętymi wśród nich obyczajami) nie mają zielonego pojęcia. Problem skupia się zatem raczej na etycznym aspekcie potraktowania nagrań i związanej z nimi kulturowej otoczki. Bo w rzeczywistości takie jak u Ciechowskiego zużytkowanie tej muzyki to siarczysty policzek wymierzony tym starodawnym ludziom przez młodego "miastowego". Z punktu widzenia, rzecz jasna, kultury tradycyjnej, zawierającej w sobie nie tylko elementy rubaszne czy obłapiankowe, co chętnie się podkreśla, ale także warstwę niezwykle głęboką, poważną i pełną świętości. O ogromnej mocy i wadze. Czy rzeczywiście Klejnas opowiadał o diable ot tak, dla śmiechu? Zbyt łatwo, zdaje się, przeoczyć to pytanie. Czy Grzegorz Ciechowski byłby zadowolony gdyby dwie słynne płyty Republiki ukazały się na rynku i były szerokiej publiczności znane tylko w wykonaniu zespołu disco-polo? Czy uważałby to za popularyzację swojej muzyki? Wreszcie: czy doczekamy się opublikowania przez kogoś niezłego numeru rapowego (vide Nagły Atak Spawacza) zaczynającego się od słów "Ojcze nasz, któryś k... jest w niebie..."?

Chciałbym jeszcze odeprzeć ripostę folkowych neofitów częstokroć mówiących: ale my jesteśmy akceptowani na wsi, ludzie są zachwyceni tym co robimy, muzykanci cieszą się ze współpracy z nami. Owszem, cieszą się; ale gdy nabierze się nieco doświadczenia, jak na dłoni widać jak wielka tragedia stała się udziałem tych ludzi w skutek inwazji na wieś muzyki zachodniej. Artyści w pełni sił cieszący się akceptacją i uwielbieniem społeczności wiejskiej (dodajmy, że zawsze proporcjonalnym do swych umiejętności w muzycznych czarach, muzykanckiej alchemii) w ciągu kilku, kilkunastu lat zostali zepchnięci na społeczny margines, gdy nie chcieli się przystosować do obcych zupełnie, nowoczesnych "wygibasów", w których nie mogli pokazać swego starodawnego kunsztu w ogrywaniu czy prześpiewywaniu. W ich sercach jest wiele goryczy, poczucia krzywdy i niedocenienia, które często chcą zrekompensować sobie występem w telewizji. A w istocie tesknią do czasów, gdy można było powiedzieć o publiczności weselnej: "Panie, jak óni się [na muzyce] znali!"

Tymczasem zajmijmy się jeszcze innym aspektem kompozycji Grzegorza Ciechowskiego. Płyta jest oparta na pomyśle dopisania akompaniamentu do głosów śpiewaków tradycyjnych. Jest to akompaniament opierający się w dużym stopniu na jednym z najbardziej charakterystycznych osiągnięć zachodniej muzyki pop, tj. rytmie tanecznym, używanym w gatunkach rap, acid, house, a genetycznie związanym z amerykańską czarną muzyką funky i soul. Idiom ten jest niezwykle ciekawy w utworach wielu swoich przedstawicieli. Jest on jednocześnie zwykłą kliszą używaną przy wszelkiego rodzaju world-beatowych i międzykulturowych mieszankach. We wspomnianym artykule Jan Pospieszalski mówi: "Gdyby zamiast głosów Koprkowej czy Malcowej wstawić tam 'piardy z halabardy' czy coś innego, ta muzyka nic by nie zyskała i nic nie straciła. Zamiast emocji mamy powierzchowność." To charakterystyczne dla tego gatunku, ale ja dodałbym coś jeszcze: cytaty z nagrań muzyki wiejskiej są jedyną wartościową warstwą tej muzyki. Akompaniament jest trywialny. Prócz rzeczy zapożyczonych wstawki autorskie nie grzeszą inwencją i zgrabnością. Doprawdy rzadkie są chwile, gdy słuchacz ma wrażenie, że coś się ciekawego dzieje, znacznie częściej przypomina się estetyka opracowań zespołów pieśni i tańca. Wyłania się w związku z tym następujący wniosek. Na podstawie owych dwóch pierwszych płyt Republiki domyślam się, że Grzegorza Ciechowskiego stać na więcej w dziedzinie, którą się zajmuje. Jest zatem "Oj DADAna" płytą skonstruowaną byle jak, na bazie chwytliwego finansowo pomysłu. Chwytliwego, bo Polacy złapani we własne sidła okcydentalizmu i nienawiści do swojskiej przaśności i zaściankowości (głównie dzięki epokowej roli władz PRL), w głębi duszy tęsknią do czegoś własnego - lecz wstydzą się do tego przyznać. Koniec końców, chętnie kupią "Oj DADAnę", o co właśnie - zdaje się - autorowi chodziło. I w ten prosty sposób nie ma MUZYKI, jest zaś PRYWATA.

Antoni Beksiak

II. Cytat od redakcji

" Negatywny stosunek [etnomuzykologów] do zmiany muzycznej stanowił konsekwencję czterech, pośrednio bądź bezpośrednio przyjmowanych założeń:

  1. Istnieją tradycje czyste, autentyczne, które można odróżnić od nieautentycznych;
  2. Autentyczna tredycja jest niezmienna, a jej przeciwieństwem jest nowoczesność;
  3. Wszelka zmiana tradycji iest wynikiem niszczącego oddziaływania cywilizacji zachodniej [...];
  4. Muzyka, która odzwierciedla niekorzystne zjawiska w kulturze, jest niemoralna podobnie jak całe działania, które doprowadziły do ich powstania.
Powyższe stwierdzenia zostały poddane w wątpliwość przez wielu badaczy, którzy zakwestionowali najpierw powszechne u etnomuzykologów wyobrażenie o pierwotnej czystości i autentyzmie jakiejkolwiek tradycji kulturowej.
Założenie, że istnieją tradycje czyste, nienaruszone, które można przeciwstawić tradycjom mieszanym, zepsutym, zmienionym prowadzi wprost do zanegowania całej muzyki, jaka była, jest i będzie. [...]
Konflikt i zmiana są istotą rzeczywistości, stanowiąc ważny czynnik adaptacji systemów społeczno-kulturowych do środowiska. Niezmienne, schematyczne odtwarzane dziedzictwo kulturowe jest martwe, a tym samym bezużyteczne dla człowieka."

III. Co mnie boli...

    ...gdy słucham płyty Grzegorza Ciechowskiego "Oj DADAna"? Dlaczego wszystko mi z rąk leci gdy głos Anny Malec śpiewa "to jest całkiem nowa i nieznana płyta"?
    Dopóki mieszano (miksowano) żywych z żywymi (np. Górali z jazzmanami lub Jamajczykami) można było mieć swoje zdanie o muzycznych efektach takich koktajli, ale od strony etycznej sprawa była w porządku: muzycy są wolnymi ludźmi, grają co chcą i z kim chcą, a do tego mają swój rozum. Na płycie "Oj DADAna" rzecz ma się inaczej: oto ZA POMOCĽ MASZYN ZMIKSOWANO UMARŁYCH Z ŻYWYMI. Potocznie miksowanie kojarzy się z mikserem kuchennym do bicia piany i w tym wypadku jest to skojarzenie właściwe. Głosy Anny Malec, Anny Koperkowej, Stanisława Klejnasa - których podziwiam takimi, jakimi byli - w kontekście elektronicznych buldożerów , wykrzywiających im twarze przywodzi mi przed oczy obraz grobu rozrywanego za pomocą koparki. Obraz potworny, ale tak właśnie to czuję.
    Grzegorz Ciechowski potraktował nieżyjących już ludzi jak przedmioty użytkowe. Były mu potrzebne brzmienia głosów i motywy melodyczne by jego płyta była "całkiem nowa" - wyjął więc z archiwów to co mu pasowało, w studio zrobił swoje i hajda w świat: na podbój polskich mediów i dyskotek. Skali promocji można rzeczywiście pogratulować.
    A osoby, których głosy wykorzystał? Czy zastanowił się, kim byli, skąd brała się przejmująca intensywność ich muzyki, jakie było ich życie, jaki był ich świat ? Są to dla G.C. niepotrzebne pytania, a odpowiedź na nie wymaga wyjazdów na wieś, pokory wobec tradycji, poszukiwania osób i duchów, poświęcenia kilku lat - w sumie dużej straty czasu . Pieniędzy na tym się nie zarobi, wręcz przeciwnie. A przecież nową płytę można zgrać przez parę miesięcy.
    Grzegorz Ciechowski pokazuje jak szybko i skutecznie wykorzystać wartości Polskiej Muzyki Ludowej. Przede wszystkim Nieżyjących łatwiej jest wykorzystać niż żyjących - nie trzeba z nimi rozmawiać, przekonywać, przyjaźnić się czy chociażby płacić - z tego punktu widzenia idzie ku lepszemu, bo z roku na rok muzykantów i śpiewaków na Tym Świecie jest coraz mniej, po kolei przenoszą się na Tamten Świat, nie są już więc groźni (przynajmniej dla racjonalisty). Po drugie aranżacja powinna być lekka, łatwa i przyjemna. Po trzecie "reklama dźwignią handlu".
    To, co napisałem jest wynikiem logicznego myślenia - na podstawie dzieła wnioskuję o twórcy. Płyta "Oj DADAna" prezentuje całkowity brak szacunku wobec osób i pamięci o nich i daje przykład instrumentalnego wykorzystania ich dóbr osobistych do celów komercyjnych.
    Jako że są to dla mnie osoby ważne i zarazem zbliża się Święto Zmarłych - gdy tych którzy odeszli wspomina się z miłością, postaram się sam dla siebie zapomnieć, że kiedykolwiek została nagrana płyta "Oj DADAna".

Janusz Prusinowski
IV. Błądzących słów kilka
Januszowi Prusinowskiemu wokół płyty Ciechowskiego od jednego z profanatorów muzyki ludowej
        Gdy przeczytałam twój tekst, poczułam się czemuś winna. Zupełnie jakbym przez parę dobrych lat wykradała twój pamiętnik, czytała go z pasją a potem najintymniejsze jego fragmenty publikowała, powiedzmy, w "Skandalach". Bo przecież i ja od dłuższego czasu - powiesz - wykradam ludowe kawałki i robię z nich jakiś tam użytek. Wyrzuty sumienia - czy słusznie? Przyznam się, że nie wiem co myśleć.
        Z jednej strony starasz się ocucić to Piękno, które nieśli i niosą ze sobą wiejscy śpiewacy i muzykanci, przekonujesz mnie mimo woli, że jest ono nadal żywe i że warto poświęcić mu uwagę.
        Z drugiej zaś strony umieszczasz to Piękno w formalinie, jakbyś się obawiał, że przy najmniejszym podmuchu rozpadnie się ono w pył. Wstawiasz panią Malcową, Klejnasa i ich muzykę do muzealnej gabloty, a tym samym sugerujesz, iż to wszystko martwe!
        Nie dość na tym. Pozwalasz mi się tym obiektem muzealnym jedynie zaaachwycać - najlepiej z dalszej odległości, zaś jakąkolwiek próbę wyjęcia go z gabloty i przymierzenia, czy mi z nim dobrze, traktujesz pewnie jak profanację grobu, a może nawet bezczeszczenie zwłok...
        Rozumiem Twoje przywiązanie i szacunek dla wiejskich śpiewaków i muzykantów. Wierz mi, że i ja ich pokochałam, choć - w przeciwieństwie do Ciebie - nigdy się z nimi nie spotkałam. Znam tylko ich głosy, melodie wywijane na skrzypcach. Sądzę jednak, że nie w porządku jest traktowanie tych ludzi przez kogokolwiek jak prywatną własność. Czy nie widzisz, że w ten sposób stawiasz ich na równi z zabytkową szafą, modelowaną mosiężną klamką, archeologicznym znaleziskiem, a choćby i z drewnianymi figurkami świętych - ale przecież z przedmiotami!
        A tak do rzeczy. Usłyszawszy Malcową w kawałku Ciechowskiego szczerze się wzruszyłam, rozkręciłam radio na cały regulator i z dumą przekonywałam rodzinę: - Patrzcie, melodiami, w które ja od pewnego czasu wsłuchuję się kilka razy dziennie zainteresował się ktoś jeszcze. A co istotne - ktoś spoza jakże wąskiego grona wielbicieli polskiej muzyki ludowej, teoretyków i praktyków, muzykologów, etnografów, chłopomanów i innych dziwaków, którzy się spotykają w Domu Tańca.
Agata Adamkiewicz
(w Domu Tańca bywam co tydzień, więc pewnie ja też z tych dziwaków)

 
c z ę ś ć   t r z e c i a

I. Zaduszki.

"W wigiliją dnia zadusznego każda gospodyni domu piecze piérogi, bułki pszenne, a uboższe pieką placki, które wieczorem łamią, rozdają domownikom do jedzenia, poprzedzając to na zawołanie gospodarza, pacierzem za dusze zmarłych. Po spożyciu tych pokarmów skrzętnie zbierają szczątki i chowają je wraz z zostawionemi bochenkami dla dziadów (żebraczych) i różnych ubogich; którym nazajutrz albo chodzącym po wsi, albo siedzącym pod kościołem, jako upominek za zmarłych oddają.

Wnoszą oni, że następnéj nocy, to jest pomiędzy wiliją a dniem zadusznym, dusze w czyśćcu będące i ratunku potrzebujące, patrzą na ich serca, na chęć modlitwy i na ofiary, -- i że wtenczas mają (one) wolność wychodzenia i bawienia przez czas niejaki w tych progach, w których przebywały za życia".

II. Kurpie

"W Zaduszki Kurp każdy upiekłszy chleba z ćwierci żyta, zabiera go wraz z parą garncami kaszy jaglanej i gryczanej, oraz kilka funtów mięsa zwykle wieprzowego ugotowanego, kilka funtów okrasy (słoniny) pokrajanej w małe kawałki, - wiezie to na cmentarz i rozdaje ubogim. Dziady śpiewają wówczas znaną pieśń o Łazarzu, Kurpie klękają na grobach (niekiedy z płaczem), modlą się, dają księdzu na zaduski (wypominki) i w kościółku lub kaplicy na cmentarzu słuchają nabożeństwa."

III. Kieleckie

"W dzień zaduszny lud idąc na nabożeństwo do kościoła, znosi placki lub chleb w wigiliją pomienionego dnia upieczony; z tych bochenków tyle kromek kraje, ilu z jego familii umarło członków. Następnie, za wymie-nione (przez księdza imiona) każdego zmarłego ze swej rodziny, daje kromkę dziadowi lub babce (żebraczej) itak po kolei przechodzi (obdarza) wszystkich ubogich, dopokąd staje mu kromek. Zwyczaj te, o ile wiadomo, z całej gubernii tutejszej jedynie praktykuje się w stronach kieleckich."


IV. Wartościowanie grobów

"Miejsce, na którym pochowano zwłoki zmarłego, skupia siły magiczno-religijne i staje się najczęściej nienaruszalne. Znamy, co prawda, grupy religijne, które nie przywiązują wagi do grobów [...] ale w ogromnej większości wypadków pogrzeb jest ceremonią religijną i grób staje się miejscem wyróżnionym, które winno być chronione, nietykalne i staje się czasem miejscem kultu."

V. Przez was zebrane

"Ja myślę, że jedno niebo może być dla wszystkich. Tam się wszyscy spotkają na dolinie Jozafata. Ale mnie to ciekawi, jak Bóg rozporządzi, żeby te spróchniałe kości zlepić? Bo musi powstać człowiek na sąd w ciele swoim , w jakim był. [...]

Jakoś tak to Bóg urządził, że ludzie umierają się i rodzą, jakoś tak organicznie idzie. Bo jakby ludzie nie umierali, to ziemia na pewno poleciałaby w kosmos, nie wytrzymałaby ciężkości tej.

I tak ciężko jej od tych samych kości. Już tyle ludzi naumierało, już i nie ma miejsca, gdzie by nie było ich..."

z Michałem Jawniejko z Krasnowców
rozmawiała Kasia Dołegowska

"Tylko pamiętam jedno, że po nieboszczyku płakać nie wolno. Nie wolno dużo płakać. Mojej mamy, ja jeszcze niewielkam była dziewczyna, umarła mama, babka moja umarła. I ona płakała i płakała.

Tutaj u nas mohiłki niedaleko. Ona na dzień po dwa, trzy razy schodziła na ta mohiłki. No i potem [...] przychodzę do domu, a mama mówi mi:
-- Jania, babka chodzi.
Ja jej mówię:
-- Mama, ty szto. Gdzież ona przyjdzie, ona zakopana tak głęboko, i zabita gwoździami trumna, i ona przyjdzie?
-- Przychodzi.
Ja mówię:
-- Bo ty wszystko płaczesz i płaczesz. Nie można, mówię, płakać, ty ją ruszyła z miesta.
No ona mówi:
-- Poczekaj zaraz. Przenocuj i będziesz widzieć.

Nu, my siedzieli z nią potem, zaleźli na piec, no i siedzim. No a ona przygotowała lampę i zapałki, żeby zapalić. Światła to nie było dawniej. No ja słyszę: jedne drzwi się otworzyły, drugie otworzyły się drzwi i ktoś wszedł. A ja, podłogi nie było dawniej, byli takie gliniane podłogi, ja zamiotła ta chata swoja i posypała żółtym piaskiem. Posypała i mówię do mamy:
-- Nie chodzi, mama, nie chodzi. Zobaczym.
Nu, i ja nie wiem, ja, ona może i lękała się, a ja to nie. Nie lękałam się. Ta babka moja taka była dobra. Ja mówię mamie:
-- Nie pal światło, zobaczym, co to będzie.

Ale ona nie wytrzymała, rozumiesz. Jak tylko usłyszała, że te coś idzie po chacie, zapaliła światło. Zapaliła - tak tylko wiatr po chacie. Ja patom zlazła z pieca, to jej nóżki. Ona w takich szytych, jak teraz nazywają sapaczki teraz Ruskije, i jej śladki po tym piasku. Bo to był piasek posypany, nikt po nim nie chodził, tak te śladki. Mówię:
-- A co? Mama?
Nie, nie przychodziła już potem. tylko przyśniła się mamie, że nie trzeba płakać. "Nie płacz. Nie płacz, bo ja tobie dam."

z panią Janią Uszko rozmawiały
Kasia Dołęgowska, Kasia Dąbek i Justyna Stolarska

"Panią Marię spotkaliśmy na cmentarzu 1 listopada 1993 roku po uroczystej procesji z okazji dnia Wszystkich Świętych w Wawiórce (w rejonie Lidzkim obwodu Grodzieńskiego). Siedziała na jednym z nagrobków z zeszytem i długopisem w rękach. Podchodzili do niej ludzie, ustawiali się w kolejkę i prosili omodlitwę w intencji zmarłych bliskich. Pani Maria zapisywała imiona zmarłych w swoim zeszycie, żeby nie zapomnieć za kogo ma się pomodlić. Dostawała za to pieniądze albo jakieś jedzenie.

Później, w trakcie długiej wieczornej rozmowy zapytałam ją:
-- Jak to się stało, że zaczęła się pani modlić za dusze?
-- No, tak chodziłam, odprawiałam maje i czerwcowe, zawsze w wiosce prosili... A potem nie było komu dawać, a ja przy kalectwie zostałam się. Ludzie wiedzieli, że mnie ciężko żyć, dzieci mnie moje - tak będę mówić jak i jest - opuścili. [...] Teraz nie ma komu dawać, nie ma tak jak kiedyś, żęby ubogim dać pomodlić się. To i ja się sogłasiła. Dobrze - mówię - będę brała. I teraz biorę na Wszystkie Święte, tak powszednimi dniami, to wiecie, już ludzie nie dają. A jak Wszystkie Święte, Boże Narodzenie czy Wielkanoc, to wtedy jużmnie pomagają, kto jak może, w życiu. Tak ja i stała z tego żyć." 

z Panią Marią z Krasnowców
rozmawiała Kasia Dołegowska
 
c z ę ś ć   c z w a r t a

I. Pieśni


1. Joachim Ernst Berendt, "Wszystko o jazzie" ss. 65-66
2. "Życie" z 22 X 1996, artykuł J. Jakimczyka
3. Sławomira Żerańska-Kominek Muzyka w Kulturze (1995)
4. Oskar Kolberg, Lubelskie, t.17
5. Oskar Kolberg, Mazowsze t. 27
6. Ks. Wład. Siarkowski "Gazeta Kieleckiej" (1874), w: Oskar Kolberg, Kieleckie t. 18
7. Jan Stanisław Bystroń Czynniki magiczno-religijne w osadnictwie, "Przegląd Socjologiczny" (1939)
 
do  góry dokumentu

Gazetka "Korzenie" wydawana przez Stowarzyszenie Dom Tańca; 02-033 Warszawa, ul. Raszyńska 56/14, e-mail: domtanca@domtanca.art.pl
Redaguje Katarzyna Andrzejowska ; źródła: Kasia Dąbek, logo Gazetki: Waldemar Umiastowski

Źródła:
rysunki krzyży - Feliks Kopera, zdobnictwo chałup kurpiowskich - Maria Żywirska, Polska Sztuka Ludowa 3-4/1949 r.


Wspierają nas Gmina Warszawa-Centrum i Dzielnica Śródmieście Gminy Warszawa-Centrum




Artykuł pochodzi ze strony Dom Tanca
http://www.domtanca.art.pl

Adres tego artykułu to:
http://www.domtanca.art.pl/modules.php?name=Sections&op=viewarticle&artid=39