Gazetka nr 13, wtorek 16 stycznia 1996

w Remoncie

Gdyby ktoś jeszcze tego nie wiedział: "Korzenie" są imprezą cykliczną (każdy wtorek, drzwi otwieramy o godz. 18.30). Na nasze spotkania zgadzamy wiejskich mistrzów muzykantów, którzy zagrają nam tak, jak grywało się dawniej na wsi, bez stylizacji, opracowań i innych „upiększeń”. Jeśli ktoś nie potrafi tańczyć, to nie ma się czym przejmować, nic specjalnie trudnego - trzeba tylko chcieć (zobacz również hasło "Dom Tańca"). Jeśli ktoś przyniesie ze sobą coś smacznego, np. ciasto, sałatkę, grzybki czy ogóreczki i będzie się chciał podzielić ze wszystkimi - przyjmiemy to z entuzjazmem. Wstęp kosztuje 2,50 zł., a dla urwisów do lat 9 jest bezpłatny.

Dziś

Kolejne karnawałowe spotkanie w Remontowych Korzeniach wzbogacone będzie o występ zespołu obrzędowego z Godziszowa, który przedstawi nam Herody. Prezentował on już niejeden spektakl opisujący tradycyjne obrzędy i zwyczaje spod Godziszowa. A jest skąd, gdyż wieś ta jest jedną z największych i najbardziej ciekawych wsi w regionie Janowa Lubelskiego. Można tu znaleźć starą, drewnianą zabudowę z początku XX w., charakterystyczne kapliczki i krzyże polne, stare sprzęty i narzędzia. Występujące w zespole panie śpiewają także indywidualnie, są wspaniałymi gawędziarkami i tancerkami. Z kolei do zabawy i posłuchu będzie nam przygrywać kapela Stanisława Daśko (skrzypce) z tej samej wsi - ur. w 1917 r., którego wspierać będzie Andrzej Bzdyrak (bębenek) ur. w 1918 roku. Pan Sebastian jest typowym samoukiem, który dzięki intensywnej pracy stał się dobrym i znanym skrzypkiem. Należy on do tej grupy ludowych muzykantów, którzy uczyli się podpatrując jako młodzi chłopcy muzykantów na zabawach i weselach.

Piotr z Warszawy Zgorzelski na podstawie nadesłanych informacji.

Co za tydzień?

Grać będzie kapela koźlarska ze Zbąszynka leżącego na zachodzie Wielkopolski, prawie na przedwojennej granicy z Niemcami. Niewielki zbąszyńsko-babimojski "region koźlarski", mimo rozwiniętej animacji kulturalnej, która zaowocowała nawet jedyną w Polsce klasą gry na ludowych instrumentach w średniej szkole muzycznej - źle przetrwał przemiany naszych czasów. Wśród wielu koźlarzy których nie wychowały już tradycyjne wesela trudno moim zdaniem znaleźć takich, którzy nie uważają, że muzyka koźlarska jest "na dłuższą metę nudna" i mogą wykazać się znajomością i umiejętnością ogrania bogatego repertuaru tradycyjnego. Starych zaś, jak mówią miejscowi, już nie ma…
Mam nadzieję, że powyższemu zaprzeczą muzykanci pod wodzą koźlarza Jerzego Skrzypczaka, wnuka Tomasza Kotkowiaka, bardzo sędziwego i nie grającego już legendarnego dudziarza ziemi zbąszyńskiej. Zespół, występujący pod nazwą "Kotkowiacy", wypracował sobie własny (choć nie tak znów rzadki w skali kraju) sposób na przełamanie niezrozumienia współczesnych słuchaczy dla muzyki dudziarskiej. (Wynikającej z dalekich od dzisiejszych przyzwyczajeń, archaicznych cech tej muzyki.) Gdy grywa do tańca, rozszerza tradycyjny skład - kozioł, skrzypce, klarnet - o akordeon i kontrabas. Bywał za to odsądzany od czci i wiary przez naukowców na festiwalach i przeglądach. A publiczność tańcowała.
U nas jednak muzykanci zagrają - do tańca - w dawnym zestawie weselnym. My bowiem wierzymy w czarodziejską jednię współbrzmienia instrumentów w kapelach tradycyjnych.
Antoni Beksiak

Dom Tańca

Nadszedł czas by powiększyć repertuar tańców o kontro doskonale nadające się na karnawałowe zabawy. Taniec polegający na nieustannej wymianie par, tancerek i tancerzy może się kojarzyć (źle) z tańcami litewskimi czy irlandzkimi lub - jak kto woli - z dworskim kontredansem, znanym w całej Europie. Kontro pamiętają jeszcze w okolicach Mławy (zwłaszcza w Studzieńcu…) gdzie tańczyła je drobna szlachta mazowiecka. Oprócz kontra wszystkie dotychczasowe atrakcje: polki, oberki - grane przez KDT. Zapraszamy.
Adres: Jezuicka 4; dzień: środa 17.1. godz.18.00 - 3 zł.
Katarzyna Leżeńska

Informacje

Z pewnego źródła otrzymaliśmy następującą wieść:

W bratysławskim Muzeum Instrumentów przy Słowackim Muzeum Narodowym trwa wystawa instrumentów ludowych. Pokazano bogatą kolekcję rogów, fujar, dud, piszczałek, fletów, dwójnic, drumli, wabików, biczów, bębnów, dzwonów, dzwonków, tareł, pukawek, skrzypiec, złóbcoków, cymbałów, cytr, harmonii… etc.
Najbliższy pociąg do Bratysławy jutro z Dworca Centralnego o godz.19.10.
Hudobné Múzeum Slovenského narodného
múzea, Bratislavský hrad, Vajanského nábr. 2, 814 36 Bratysława, Słowacja, tel. 0-0 42 7 31 43 00.

Wspomnienie Anioła

Tak - byłam Aniołem. Może jeszcze kiedyś będę, ale teraz na razie sobie odpoczywam …
Białe skrzydła - czułam się w nich doskonale. Dodawały mi mocy. Poza tym widać było od razu, że z nieba przyleciałam. Na początku nie wiedziałam, co mówić. Słowa przychodziły mi z trudem, za to mój dzwonek brzmiał zupełnie anielsko! Dopiero Diabeł - wchodząc mi w drogę i machając tym ohydnym ogonem - przypomniał mi co mi przypisano:
-"To jest nowina, że się narodziła przecudna dziecina…".
Jak się Heród dowiedział o całej historii, od razu posłał swe wojska po dzieciątko święte. Był bardzo groźny, ruszał czarnymi brwiami! Oczywiście Anioły nie czują strachu. Powiedziałam mu, co o nim myślę. Machałam Gwiazdą Betlejemską, straszyłam złym duchem - lecz on się nie uląkł i pognał mnie precz.
I na dobre Heródowi to nie wyszło. Wszyscy mówili, żeby dzieciątka nie ścigał, lecz nie słuchał. No i Śmierć go se skosiła jak trawkę.
Tak sobie myślę, że jak za rok Nowy Heród przyjdzie, to nie zapomnę już mu przypomnieć, jaki to on drab i bandyta!
Anioł

Dziad i trzej Siłacze.

Janów ordynacki.
Było ich trzech braci, i wyśli sobie w drogę. Jednemu było Waligóra, drugiemu Wąż morza, a trzeciemu Żelazna-pałka. I idą drogą, – idą, idą – i doszli do jednego dworu. W tym dworze nie było nikogo, bo był zaklęty. Ale było w nim wszystko: kasza, słonina, mięso, groch, kapusta, mąka, – wszystko co potrzebno w gospodarstwie.
Dwóch poszło na robotę do lasa, – a jeden, Waligóra, został w domu, jeść gotować. Przychodzi do niego dziad; miał brody trzy łokcie, a jego samego było łokieć, i prosi go, żeby mu dał co zjeść. Waligóra dał mu bárszczu na miseczkę. I kiedy sam poszed przede wroty wyglądać za braćmi, ón dziad wlaz w garczek i kąpie się w tym bárszczu. Ten, kiej wrócił, przychodzi do niego i mówi: – Coś ty mi dziadku zrobił, coś mi cały obiad zapaskudził!
– A dziad wylaz z garka, i ucioł Waligórze kawałek przytyłka. A ci dwaj przychodzą na obiad; obiadu nima, bo dziad porozléwał. I do Waligóry: – A coś ty bracie zrobił, coś objadu nie zgotował? – A ten się tłomaczy, że: był słaby.
Został nazajutrz w domu drugi, Wąż-morza, a tamci dwa poszli na robotę. Ten sam dziad nawiedza i tego drugiego, i prosi o jaką strawę. Daje mu więc i ten drugi na miseczkę barszczu. I gdy Wąż-morza poszedł za wrota, wyglądać za braćmi, dziad znów wlaz w garczek i paple się w nim. A kiedy Wąż-morza wrócił i wyrzucał mu, że objad zapaskudził, wyleciał dziad z garka, złapał siekiery i kawał mu przytyłka uciął. Bracia przychodzą na objad , i nie dostają go; a i ten się tłomaczy, że był słaby.
Na trzeci dzień zostaje w domu Żelazna-pałka. Przychodzi i teraz dziad zasmarkany i prosi o jedzienie. Dał też mu i ten trochę bárszczu i wyszed. Gdy wrócił, i widzi że dziad się paple w garczku, – jak złapie dziada za brodę, tak bije i bije, – i wszczepił mu brodę w pniaka. Dziad jak się zaczął szamotać, tak broda się urwała, i dziad poleciał w studnię. Gdy bracia przyśli z lasu, dowiadują się że dziad siedzi w studni. Każą wiadro robić i łańcuch. Żelazna-pałka poszed, spuszcza się do studni i tam dziada zdybał. Pokoje były tam w tym dworze pod ziemią. W jednym z nich dziad leżał w szafce między talerzami i dwiema pannami. One mówią do Żelazna-pałki: "Nieszczęśliwy człowieku, ón was zabije; ale gdybyście mogli go pokonać, to my mamy tu wodę, którą go będziemy oblewać, żeby dobić". I tak się stało.
Żelazna-pałka z pannami chce się wydostać na wiérzch, i daje braciom znać. Ci dwaj wyciągnęli wiadrem dwie panny, a jego już wyciągnąć nie chcą. Ale widzi on ptaki, i zmierza się do nich, i chce ich bić fuzyą. Ptaki mówią do niego: – Nie bij nas, bo jak przyleci tata z mamą, to będzie wygodny. A stary ptak, jak przyleciał, mówi: "Ja cię wyniesę i wygodzę, a bij małe ptaszki i ciskaj mi w dziób jak go rozdziawię; póki je będe miał w dzióbie, będę cię trzymał, żeby wynieść". – Więc go wzioł na skrzydła i niós. Gdy już nie stało ptaszków, uciął i ón se kawałek przytyłka i cisnoł mu w garło. Jak go już wyniósł na wierzch ptak stary, tak mówi do niego: – To, coś mi dał na ostatku, było najlepsze. Ten mu Żelazna-pałka mówi, że: to był mój przytyłek. Ptak na to: – O, gdybym ja był wiedział wprzódy, żeś ty taki dobry, tobym cię był całego zjad. – Ale Żelazna-pałka, jak to usłyszał, tak go uderzył siekierą mocno w gardziel, a zaraz też połknięty kawałek przytyłka wyleciał ptakowi z garła; a ón go sobie znów do tyłka przyczepił jak dawniéj, i był zdrów.

Pan Jezus i Żyd

Legenda. Od Bychawy

SSzli raz czterej doktorowie od chorego. A byli to: Pan Jezus, ś. Piotr, ś. Paweł i żyd. I nie chcieli ci trzej zapłaty, ino żeby im dano pożywienie. Dali im cztery serki i chleba, i niós to żyd, który nieznacznie za niemi idąc, serki te zjadł. Nadeszli nad wodę, i wszyscy trzej przeszli spokojnie po wierzchu tej wody, bo Pan Jezus powiedział: "Kto serek zjad, ten utonie". – Ale żyd, tonąc nawet, nie przestawał krzyczeć: "Ny, ja nie jad syrke, jak Boge kocham, nie jaj jad!" – bo, wiedział filut dobrze że i tak Pan Jezus będzie nad jego grzeszną duszą miał zmiłowanie, że miłosierdzie Boskie jest większe niźli kara Boska, i uratuje go z toni. I tak też się stało. I idą dalej. Nadeszli na kukurzysko (pustkowie, gdzie dawniej stała karczma), i Pan Jezus mówi: "Trzeba-by tu kopać, bo mnie się zda, że tu skarby będą". – I kopali na czterech rogach, gdzie cztery były słupki. I naleźli pod każdym kocioł z piniędzmi. I mówi Pan Jezus, że weźnie te piniądze ten, kto serek zjad. – "Ny, jak Boge kochom, to ja syrek zjad`em, to ja!"- odpowie żyd śmielej jeszcze, bo już prawdę mówił – "a tu na ty karczmie siedział mój ociec, to on musi takie piniądzów tu zakopał"…

Mróz

Mróz tak każdemu dokuczający, zwłaszcza wtenczas gdy mocny, ma za sobą przesąd u ludu, że gdyby porachować w okolicy siedmiu łysych, natenczas mróz kark złamie, to jest, zmniejszy się lub na odwilż zamieni. Ale jeżeliby się więcej (łysych) porachować dało nad siedmiu, trzeba już wówczas rachować trzy – dziewięciu łysych, to jest d wudziestu siedmiu, chociażby ich w tym celu pożyczyć należało z innej okolicy dla zupełności rachuby.
Wybrano z: Oskar Kolberg, Lubelskie.

Wyszukane
Jeża po drożdże wysłać.

do góry dokumentu

Publikacja wydawana przez: Stowarzyszenie Riviera-Remont, Scena "Korzenie", Warszawa. Redakcja: Kasia Andrzejowska - Anioł Pułtuski, Antoni Beksiak, Remigiusz Mazur-Hanaj, Piotr z Warszawy Zgorzelski. Nieregularny bywalec: Grzegorz "Ciacho" Rybacki. Wszystkie projekty plakatów dla Sceny "Korzenie": Waldemar Umiastowski.

Współpracuje z nami i pomaga nam Fundacja Kultury.



Artykuł pochodzi ze strony Dom Tanca
http://www.domtanca.art.pl

Adres tego artykułu to:
http://www.domtanca.art.pl/modules.php?name=Sections&op=viewarticle&artid=23